Ach, jednak nie udało mi się zdążyć do północy. Ale starałam się!
Tylko jak zwykle wszystkie plany diabli wzięły. Prezentuję Wam
najczarniejszy rozdział w historii opowiadania, mam nadzieję, że jakoś
przez to przebrniecie :) I dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście
cudowni!
Powiadają, że człowiek uczy się przez całe życie – to przynajmniej
słyszałam już tyle razy od swojego ojca. Tymczasem miałam już te
dwadzieścia trzy lata życia za sobą i byłam pewna jedynie trzech rzeczy:
matematyka RZECZYWIŚCIE przydaje się w dorosłym życiu, jednak po
butelce Nightrain zaczyna rządzić się swoimi własnymi prawami; gdybym
zechciała teraz posadzić palmę obok swojego domu, prawdopodobnie dopiero
moje wnuki mogłyby cieszyć się jej doskonałością i wielkością; no i
ostatnia, a jednak z jakiegoś powodu najważniejsza z nich wszystkich –
za nic w życiu nie chciałabym być osobą, która wkurzy Slasha.
Do tej końcowej rzeczy przekonałam się w pełni dopiero wtedy, kiedy
zobaczyłam jego wzrok tej nocy, której odkrył, że ćpam. Przyznam
szczerze, że wcześniej nawet nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym się
tego obawiać: chłopak był przecież oazą spokoju i nieczęsto unosił się
gniewem. Poza tą beznadziejną sytuacją w barze, przez którą później z
nim zerwałam, i walnięciem Adama w restauracji, kiedy próbował mi się
oświadczyć, chyba jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Obiecałaś – warknął, zanim zdążyłam się odezwać. – Obiecałaś, że nie ulegniesz ich wpływom.
Zmarszczyłam brwi, niezdolna do długotrwałej koncentracji. Wciąż
chyba nie docierało do mnie, że spotkałam Hudsona akurat wtedy, kiedy
było to najmniej wskazane.
- Slash, ja…
- Co brałaś? – zapytał, nawet nie czekając, aż dokończę.
- Co?
- Pytam się, jaki narkotyk ci podał.
- Heroinę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam go kłamać,
nie w tej sprawie. Poza tym i tak było mi wszystko jedno, co się teraz
wydarzy. Chłopak chyba jednak nie myślał w podobny sposób – kiedy
wypowiedziałam to jedno jedyne słowo, syknął i skrzywił się, jakbym
właśnie oświadczyła coś całkowicie okropnego. – Błagam cię, Slash, to
nie czas na…
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakim gównem jest heroina,
Susie? – jęknął Hudson, chowając twarz w dłoniach. – Czy naprawdę jesteś
aż taką idiotką, by nie zauważać spraw rzeczywistych?
Mimowolnie się wzdrygnęłam. Jeszcze nigdy nie zwracał się do mnie w
ten sposób, to było coś zupełnie nowego. Chyba wciąż miałam wrażenie, że
to jakiś zły sen, z którego miałam się niedługo wybudzić. Ale nie,
widziałam przecież wszystkich tych ludzi w klubie, muzyka działała
drażniąco na moją głowę i wciąż miałam ten okropny posmak w ustach – to
wszystko było zbyt realne, by mogło być tylko kolejnym nocnym koszmarem.
- Susie, to po prostu nie do pomyślenia – powiedział cicho Slash i
zauważyłam, że przypatruje mi się teraz z bólem w oczach. – Nawet nie
mogę patrzeć na ciebie, kiedy jesteś w takim stanie, to nie ty, to…
- I uważasz, że to TY powinieneś pouczać mnie w tej sprawie? –
parsknęłam, powoli tracąc nad sobą panowanie. Ostatnie słowa chłopaka
zabolały mnie bardziej, niż mogłabym przypuszczać; w jednej chwili
miałam ochotę znaleźć się jak najdalej od niego. – Ty przestrzegasz mnie
przed ćpaniem, choć sam stale to robisz w przerwach między
imprezowaniem a piciem. Ty przeklinasz heroinę, choć sam nie mogłeś bez
niej żyć w pewnym momencie swojego życia. I w końcu to ty posuwasz się
do stałego kontrolowania dziewczyny, którą straciłeś już dawno temu, i
to właśnie przez swoją głupotę.
Slash wpatrywał się we mnie tak wnikliwie, że po kilku sekundach
odwróciłam wzrok. W tej samej chwili mężczyzna prychnął i pokręcił głową
z niedowierzaniem.
- Wydaje mi się, że powinniśmy już stąd iść – mruknął i chwycił mnie
za ramię. Zaczął przepychać się przez tłum, a we mnie aż wrzało na myśl,
że tak po prostu zignorował moje słowa i dalej zachowywał się jak mój
ojciec.
Próbowałam mu się wyrwać, ale chłopak był ode mnie silniejszy i na
nic zdawały się moje wysiłki. Zaczęłam rozglądać się po lokalu, myśląc,
że może znajdę tu chociaż jedną znajomą osobę, która zechce uwolnić mnie
od tego tyrana, jednak otaczały mnie same nieznane mi twarze.
- Zguba znaleziona – zawołał Slash po kilku minutach, zatrzymując się gwałtownie przy barze.
- Kurwa, to wspaniale, to przecież… – zaczął Duff z uśmiechem na
twarzy, jednak wtedy spojrzał na mnie i jego twarz zastygła w wyrazie
zdziwienia. – Czy ona…?
- Tak, jest kompletnie nawalona.
Nie mogłam już znieść tego martwego tonu Slasha i zmartwionej miny
McKagana. Wszystko drażniło mnie coraz bardziej, ponieważ byłam
strasznie zmęczona, a dudniąca muzyka i rozpychający się ciągle ludzie
nie polepszały mojego stanu. Poza tym miałam już dosyć towarzystwa
Hudsona i jego nadzoru, dlatego wyrwałam mu się, kiedy tylko najmniej
się tego spodziewał. Westchnął ciężko i ponownie wyciągnął rękę w moją
stronę, a moje ociężałe i spowolnione ruchy sprawiły, że prawie od razu
znalazłam się w poprzednim położeniu.
- Slash, puść mnie w tej chwili – warknęłam, próbując uwolnić się z
jego uścisku. Chłopak jednak całkowicie ignorował moje prośby, a
pozbawiona wyrazu twarz i bijąca od niego oziębłość jeszcze tylko
podkręcały mój gniew.
- Powinniśmy zabrać ją do domu – mruknął ze zmartwieniem w głosie Duff.
Gitarzysta skinął głową i ruszył bez słowa przed siebie,
automatycznie ciągnąc mnie za sobą. Przeszliśmy jednak tylko kilka
kroków, kiedy w pobliżu mignęła mi znajoma grzywa i chwilę później z
tłumu wyłonił się Tommy, a zaraz za nim Nikki.
- Susie, kochanie, tu jesteś! Już myśleliśmy, że utonęłaś w tym kiblu
– zażartował perkusista, jednak chwilę później zauważył nasze poważne
miny i palce Slasha zaciśnięte na moim przegubie. – Hej, chłopaki, coś
się stało? Nie świętujecie po udanym występie?
- Nie – odparł szorstko Slash.
- Ludzie, naprawdę uważam, że powinniśmy wszyscy trochę wyluzować.
Jest piękny piątkowy wieczór i… – zaczął Nikki, widząc moje błagalne
spojrzenie, jednak Hudson nawet nie dał mu szansy dokończyć. Zbliżył się
do niego z groźnym wyrazem twarzy i wymierzył palec w jego stronę. Duff
stał obok, czekając na dalszy rozwój wypadków, a ja chciałam jak
najszybciej wydostać się z tej pokręconej i męczącej sytuacji.
- To ty, skurwielu, odpowiadasz za to, co się dzisiaj stało –
wycedził Hudson w stronę Sixxa. Nie było to nawet pytanie, jedynie
stwierdzenie faktu. – Jesteś pieprzonym śmieciem, zapamiętaj to, kurwa…
- Dziewczyna sama do mnie przyszła, wcale nie namawiałem ją do ćpania
– warknął Nikki, spoglądając ze złością na gitarzystę Gunsów. – Jesteś
zazdrosny, bo to moje towarzystwo wolała, co? Bo zlała ciebie i…
Nie dane było mu dokończyć tego, co chciał powiedzieć, bo wielka
pięść Slasha wystrzeliła w powietrze i zanim ktokolwiek zdołał go
powstrzymać, wylądowała na nosie Sixxa z niebywałą precyzją. W jednej
chwili usłyszałam wrzask uderzonego i zauważyłam, że Tommy zrywa się, by
pomóc swojemu kumplowi. Duff natychmiast zagrodził mu drogę,
powstrzymując go stanowczo ruchem dłoni.
- Naprawdę nie chciałbym, żeby to się źle dla kogokolwiek skończyło – mruknął cicho, ale Lee od razu wyrwał się do przodu.
- Ten skurwiel właśnie walnął Nikki’ego i ty uważasz, że wszystko
jest w porządku?! – wrzasnął, wskazując na Slasha, który patrzył z
odrazą na leżącego na ziemi Sixxa.
- Nie pozwolę na to, żebyście sprowadzili Susie na dno – syknął
Hudson. – Ona wam ufa, a prawda jest taka, że jesteście bandą jebanych
idiotów. Jeszcze raz się do niej zbliżycie, a nie będę już, kurwa, taki
miły.
I szarpnął mną, żebym dalej za nim szła. Rzuciłam jeszcze ostatnie
spojrzenie w kierunku chłopaków z Mötley Crüe, mając nadzieję, że
wybaczą mi to, co stało się przed chwilą. Nikki nie wyglądał za dobrze z
krwią spływającą mu po brodzie, ale przynajmniej odzyskał już
jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, bo rozglądał się nieprzytomnym
spojrzeniem po lokalu. Tommy pomógł wstać kumplowi, po czym podniósł
głowę i nasze spojrzenia spotkały się na jedną chwilę…
Właśnie wtedy poczułam na skórze podmuch chłodnego powietrza i
zorientowałam się, ze Slash wyprowadził mnie z klubu. Chciał pociągnąć
mnie dalej, ale gwałtownie stanęłam i nie chciałam postawić ani kroku
więcej.
- Czy już kompletnie ci odbiło? – wrzasnęłam, odsuwając się od niego z
odrazą. – Już nawet nie możesz zachować się porządnie wobec ludzi,
których lubię? Chcesz w ten sposób zwrócić na siebie uwagę? Proszę, rób
tak dalej, ale ja tego nie kupuję. To po prostu…
Szukałam odpowiedniego słowa, jednak w tym samym czasie Duff kręcił
energicznie głową, próbując powstrzymać mnie przed mówieniem. Slash
patrzył na mnie ze znużeniem, jakby od niechcenia, co tylko jeszcze
bardziej mnie rozwścieczyło i sprawiło, że chciałam znaleźć się jak
najdalej od tego człowieka.
- Dobra, w porządku, wiesz, co ci powiem? Mam dosyć – warknęłam w
jego stronę, ale on dalej tam stał, całkowicie niewzruszony moją
złością. – Pieprz się. Po prostu się, kurwa, pieprz.
Hudson wzdrygnął się lekko, ale pozostawał nieugięty. Duff stał obok,
kompletnie załamany, nie wiedząc, co ma zrobić i jak uratować sytuację.
W pewnym sensie zrobiło mi się go nawet żal, bo przecież nie zrobił
nikomu nic złego, a jedynie chciał pozostać lojalnym swojemu kumplowi.
Może właśnie dlatego poczułam się jeszcze bardziej poirytowana?
- Susie, skłamałbym, mówiąc, że przykro mi z powodu Nikki’ego –
powiedział po chwili Slash tak cicho, że ledwo go usłyszałam. – To, co
ci zrobił, jest świństwem. Może kiedyś to zrozumiesz…
- On wcale nie… – zaczęłam, ale McKagan rzucił mi błagalne spojrzenie
i zamilkłam. Westchnęłam ciężko i mruknęłam: – Po prostu zabierzcie
mnie do domu, nie mam zamiaru sterczeć tu pół nocy.
Szczerze mówiąc – marzyło mi się ciepłe łóżko oraz chwila ciszy i
spokoju. Byłam wściekła na Slasha za to, jak się dziś zachował, ale
prawda była taka, że nawet nie miałam siły się z nim kłócić.
Prawdopodobnie i tak nic by do niego nie dotarło.
Szliśmy w milczeniu przez jakieś dwadzieścia minut, żadne z nas
niezdolne do powiedzenia niczego sensownego. Nawet Duff, zazwyczaj taka
pogodna i wesoła osoba, zasępił się i podążał za mną ze spuszczoną
głową. Po Hudsonie nie było widać jakichkolwiek emocji, ale byłam pewna,
że w środku targają nim negatywne uczucia. Zabawne, jak kiedyś
podziwiałam w nim to, że tak dobrze radził sobie z zachowaniem spokoju w
ciężkich chwilach. Dzisiaj, kiedy byłam na niego naprawdę zła, wolałam,
żeby wykrzyczał mi w twarz, co o tym wszystkim sądzi, niż żeby nie
odzywał się w ogóle.
Kiedy już znaleźliśmy się przy moim domu, nawet nie zatrzymywałam
chłopaków, którzy, jak gdyby nigdy nic, weszli za mną do mieszkania –
ogarnęło mnie takie zmęczenie, że było mi już wszystko jedno. Nawet nie
chciało mi się z nimi żegnać czy życzyć im miłej nocy, po prostu
ruszyłam do sypialni, nie zważając na ich obecność – byłam pewna, że
sami opuszczą budynek, kiedy tylko zaspokoją głód i nacieszą się
sprawnie działającym telewizorem.
Kładąc się do łóżka, przeanalizowałam jeszcze szybko wydarzenia
ostatniej doby. Dzień zaczął się tak dobrze, w końcu pogodziłam się z
Gunsami i byłam pewna, że wszystko będzie już w porządku, a jednak…
zakończyło się porażką. Nie wiedziałam, czemu to wszystko potoczyło się
właśnie w ten sposób i ile było w tym mojej winy, nie umiałam nawet
powiedzieć, czy heroina naprawdę była tego warta. Miałam wrażenie, że po
ten narkotyk sięgali najczęściej ludzie, którzy z jakiegoś powodu
chcieli zapomnieć i uciszyć ból. Czy właśnie to chciałam osiągnąć? Nie,
nie miałam przecież problemów ze swoją przeszłością, a wspomnienia były
dla mnie ważne. Pragnęłam jedynie trochę energii i euforii, której
heroina nie była w stanie mi dać.
Tej nocy dopadły mnie koszmary. Goniła mnie wielka strzykawka, a z
nieba spadał biały proszek, który na początku wzięłam za śnieg. Dopiero
kiedy dostrzegłam Nikki’ego, cieszącego się z darów niebios, zrozumiałam
swoją głupotę i niedopatrzenie. Substancja zalewała nas z wszystkich
stron, jednak Sixx zdawał się całkowicie tego nie dostrzegać, dalej
radując się z napływu ulubionego produktu. Kiedy zauważyłam, że heroina
sięga mu już do klatki piersiowej, chciałam krzyczeć, jakoś go ostrzec,
jednak z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbowałam jeszcze
raz, dalej bez skutku. Pragnęłam ratować swojego przyjaciela, jednak
było już za późno – zaufał groźnemu narkotykowi i nie miał już opcji
odwrotu. Tymczasem substancji przybywało i przybywało z sekundy na
sekundę…
Obudziłam się, całkowicie zlana potem. Ten sen utwierdził mnie tylko w
przekonaniu, że Ozzy Osbourne to mądry człowiek i miał rację
przynajmniej co do jednego – heroina to gówno, a każdy, kto powierzał
jej swoje życie, był totalnym idiotą.
***
- Wczorajsza noc była, kurwa, odlotowa.
- Dopóki nie…
- Ach, tak, to zrozumiałe.
- Nie pomyślałbym, że byłaby do tego zdolna…
- Przegięła, i to mocno. Nie powinna była tego robić.
- Mogło skończyć się gorzej.
- Jasne, że mogło. Gdybyśmy nie przerwali tym skurwielom…
- W każdym razie kiepsko wyszło. A daliśmy taki dobry koncert…
Usłyszałam czyjeś westchnięcie. Osoby, których głosy mnie dochodziły,
na chwilę zamilkły, co dało mi trochę czasu na zastanowienie się. Nie
przypominałam sobie, żebym ostatniej nocy kogokolwiek do siebie
zapraszała, chociaż jeśli miałam być szczera – nie pamiętałam właściwie
zbyt wielu rzeczy z ostatnich kilkunastu godzin.
Powoli usiadłam na łóżku, czując lekkie zawroty w głowie. Mój żołądek
jeszcze całkowicie się nie ustabilizował, choć podejrzewałam, że była
to raczej wina głodu – dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak dawno już
nie jadłam. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Promienie
słoneczne wpadające do pokoju jeszcze nigdy nie drażniły mnie tak jak w
tamtym momencie, dlatego leniwym krokiem podeszłam do okien i zasłoniłam
je wszystkie, zanim zdążyłabym całkowicie stracić przez nie wzrok.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie o głosach z salonu. Niby skądś je
kojarzyłam, jednak nie mogłam dziś zbytnio ufać swojej głowie – była
pogrążona w całkowitym chaosie i nie przetwarzała informacji we właściwy
sposób. Zbliżyłam się więc ostrożnie do drzwi, uchyliłam je i
wyjrzałam. Czarna czupryna, którą dostrzegłam kilka metrów dalej,
znacznie mnie uspokoiła, jednak coś powstrzymało mnie przed dołączeniem
do jej właściciela. Miałam niejasne przeczucie, że powinnam trzymać się
od niego jak najdalej, choć nie do końca wiedziałam, czemu tak było.
Po kilku minutach miałam już dość samotnego ukrywania się w sypialni,
poza tym mój żołądek coraz głośniej domagał się jedzenia. Niepewnie
wyszłam z pokoju i skierowałam się do salonu, gdzie zastałam Duffa,
przeglądającego jedną z ambitniejszych książek z mego zbioru, oraz
Slasha, który opierał się luzacko o ścianę niedaleko kumpla.
- Wstałaś wreszcie – odezwał się McKagan, uśmiechając się radośnie.
Twarzy Hudsona nawet nie widziałam, jednak nie wyglądał na tak
zadowolonego jak jego przyjaciel.
- Nie wiedziałam, że tu jesteście – bąknęłam, spoglądając na nich pytająco.
- Nie opuściliśmy twojego domu od momentu, w którym cię do niego przyprowadziliśmy – odparł obojętnie Slash.
- Och. – A więc jednak nie trafiłam tu sama. Coś w końcu zaczęło kształtować się w mojej głowie.
Ponownie zaburczało mi w brzuchu, więc skierowałam się do kuchni, by
wreszcie zaspokoić wygłodniały żołądek. Ostatnio męczyłam go tylko
alkoholem oraz narkotykami i nie byłam pewna, czy rzeczywiście był tym
zachwycony. Ciekawiło mnie to, jak faceci dawali radę funkcjonować tak
na co dzień – odżywiali się jeszcze gorzej niż ja, spożywali za to o
wiele więcej tych trujących substancji. Mieli niesamowite organizmy.
Kiedy szykowałam sobie śniadanie, nie mogłam właściwie na niczym się
skupić. Dekoncentrowało mnie wszystko dookoła: mucha latająca po kuchni,
zapach smażonych tostów, odgłosy krzątaniny ludzi na zewnątrz. Miałam
nadzieję, że ten dziwny stan potrwa krócej niż taki normalny kac,
którego doświadczałam po każdej imprezie z Gunsami.
Po kilku minutach wróciłam do chłopaków, tym razem już z posiłkiem na
talerzu. Choć nie jadłam już tyle czasu, a tosty roztaczały wokół
siebie smakowitą woń, mój żołądek ściskał się za każdym razem, kiedy
pomyślałam, że mogłabym je zaraz przełknąć. Nie wiem, czy była to
naturalna reakcja organizmu odzwyczajonego od tej czynności, ale
skutecznie odpychało mnie to od przyjmowania posiłku. Usiadłam więc na
kanapie i postawiłam talerz obok siebie, od razu podnosząc wzrok na
chłopaków, którzy przyglądali mi się niepewnie.
- Dobra – zaczęłam, marszcząc brwi. – Zachowujecie się dziwnie.
Jesteście podejrzanie cicho i mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie.
Duff zerknął na Slasha, ten jednak pozostawał całkowicie obojętny na
otoczenie. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam go tak pozbawionego emocji.
- To raczej dziwne, że poszłam do klubu z Tommym i Nikkim, a wróciłam
do domu razem z wami, prawda? – kontynuowałam, starając się zmusić
chłopaków do mówienia. Ich milczenie coraz bardziej mnie irytowało, moje
słowa wymusiły jednak na Slashu jakąś reakcję – chłopak wyprostował się
i zwrócił w moją stronę.
- To rzeczywiście dziwne, Susie – odpowiedział chłodno. – Dziwne, że
mogłabyś spędzić z nami choćby sekundę dłużej. Że oderwałabyś się od
swoich nowych przyjaciół i zaczęła słuchać moich rad.
- Ach, więc to cię boli – parsknęłam ironicznie, kręcąc głową z
niedowierzaniem. – Jesteś wściekły, bo wczorajszy wieczór spędziłam w
gronie chłopaków z Mötley Crüe, a nie z tobą i resztą, tak?
Hudson wytrzeszczył na mnie oczy, całkowicie zdumiony. Duff siedział
cicho, spoglądając to na mnie, to na swojego kumpla; nie wyglądał, jakby
chciał mieszać się do naszej sprzeczki. Nawet nie potrafiłam
powiedzieć, czemu nagle tak się zdenerwowałam i zrezygnowałam ze
spokojnej rozmowy. Może po prostu nie byłam przyzwyczajona do tej
oziębłości bijącej od chłopaka, do tego zdegustowania, które można było
zobaczyć w jego oczach, kiedy tylko pokazał w końcu swą twarz…
- Czy ty w ogóle słyszysz to, co mówisz, Susie? – warknął Slash. –
Okłamujesz swoich przyjaciół, zadajesz się z tym pieprzonym śmieciem,
który namawia cię do największego gówna, jakie znam, całkowicie nas
olewasz, po czym śmiesz twierdzić, że jesteśmy o nich, kurwa, zazdrośni?
Pomyśl przez chwilę.
Zatkało mnie. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie wiedziałam, co
odpowiedzieć, więc po prostu mierzyliśmy się wzrokiem w całkowitej
ciszy. Nie rozumiałam, czemu Saul widział to właśnie z tej perspektywy,
czemu tak uparcie trzymał się swojej wersji wydarzeń…
- Nie okłamałam swoich przyjaciół… – zaczęłam, ale Hudson gwałtownie mi przerwał.
- Och, jasne. Teraz swoimi przyjaciółmi nazywasz tych gnojków, ich nigdy byś nie oszukała.
- Jejku, Slash, czemu tak uczepiłeś się tych chłopaków? – warknęłam, podnosząc się raptownie z kanapy.
- Bo nie podoba mi się to, co z tobą robią! – krzyknął, tracąc
kontrolę nad emocjami. Duff wyglądał na zaalarmowanego stanem swojego
kumpla, jednak został stanowczo odepchnięty, kiedy podniósł się, by
zapanować nad sytuacją. – Totalnie cię nie poznaję, Susie. Zupełnie,
jakby nie pozostał w tobie nawet ślad tej cudownej dziewczyny, którą
znałem.
Było tak, jak gdyby ktoś kopnął mnie w brzuch. Oto ja, Susan Bones,
stałam na środku pokoju, twarzą w twarz ze Slashem, nadal w tych
brudnych i śmierdzących ubraniach z wczorajszego wieczora, czując się
jak jakaś zepsuta zabawka. Nigdy jeszcze brak akceptacji ze strony
osoby, która tyle dla mnie znaczyła, nie był tak bolesny.
- W takim razie co tu jeszcze robisz? – wycedziłam przez zęby. –
Czemu jeszcze tu jesteś, skoro gardzisz mną w takiej postaci, co?
- Chyba wciąż mam nadzieję na to, że uda mi się ciebie odzyskać –
odparł martwym głosem chłopak. Podniosłam na niego wzrok, a serce
załomotało mi szaleńczo w klatce piersiowej. Nawet Duff rzucił mu
oszołomione spojrzenie, jednak Slash zupełnie nie zwracał na niego
uwagi. Nie wiedziałam nawet, czy jego słowa dalej dotyczyły mojego
rzekomego problemu z narkotykami czy też… Och, nie, to niemożliwe. Na
pewno miał na myśli odzyskanie „dawnej Susie”, tej, która nie znała
ciemnej strony dragów.
Chciałam coś odpowiedzieć, naprawdę. Targało mną jednak tak wiele
sprzecznych emocji: z jednej strony nienawidziłam Slasha za to, jak się
ostatnio zachowywał i jak bardzo starał się kontrolować mnie we
wszystkim, co robiłam; zaraz potem odzywała się we mnie ta część, która z
jakiegoś powodu poczuła się poruszona tym, jak bardzo się o mnie
troszczył i dbał o to, by nic mi się nie stało.
- Nieważne – warknęłam po chwili. Widząc zdziwione spojrzenia
chłopaków, a już zwłaszcza grymas na twarzy Hudsona, po kilku sekundach
zastąpiony na powrót obojętną miną, przez chwilę sama zaczęłam się
zastanawiać, czemu byłam dla nich taka okropna. Och, trudno. Kto by się
przejmował? – Idę się trochę ogarnąć. Znacie chyba drogę do wyjścia.
Bez żadnego pożegnania ruszyłam do pokoju, z którego wzięłam jakieś
czyste ciuchy, i udałam się do łazienki. Chłodna woda z prysznica
jeszcze nigdy nie była dla mnie tak zbawienna, czułam, jakbym zmywała z
siebie coś naprawdę niewygodnego i uciążliwego – może był to wstyd, może
tylko złe wspomnienia ostatnich dni… W każdym razie czułam się o wiele
lepiej niż jeszcze kilkanaście minut wcześniej, a skoro nie było tu już
nikogo, kto próbowałby mnie kontrolować, dzień szykował się naprawdę
wspaniale.
Umalowanie się było dziś naprawdę konieczne – miałam za sobą ciężką
noc i było to niestety widoczne poprzez głębokie cienie pod oczami. Poza
tym czarna kredka, rzęsy i wyrazista pomadka – miałam dzisiaj wielką
ochotę na bardziej uderzające podkreślenie urody.
Ze swojego pokoju wzięłam jeszcze małą torebkę na najpotrzebniejsze
rzeczy i już miałam skierować się do wyjścia, kiedy nagle usłyszałam z
salonu jakieś odgłosy. Już nawet bez zaglądania tam potrafiłam określić,
o co chodziło.
- Nadal tu jesteście? – westchnęłam, błyskawicznie pojawiając się w
pokoju. Slash i Duff nawet nie zmienili pozy przez ten czas, kiedy byłam
w łazience, co tylko jeszcze bardziej mnie poirytowało. Zupełnie jakby
nie wzięli moich słów na poważnie…
- Postanowiliśmy trochę tu pobyć – mruknął Slash pod nosem.
- Masz ładniejsze mieszkanie niż my – dodał Duff z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
- Bardzo mi przykro – powiedziałam, starając się utrzymać spokojny
ton głosu – ale właśnie stąd wychodzę, a wy nie zostaniecie tu sami.
- Wychodzisz, co? – zainteresował się Hudson, podnosząc na mnie wzrok. – A mógłbym wiedzieć gdzie?
- Planowałam iść do Mötley House – wymówiłam te słowa bardzo
wyraźnie, by zobaczyć reakcję Slasha, jednak on chyba był przygotowany
na taką odpowiedź. – Ot tak, zwykłe spotkanie towarzyskie. Chcesz
wiedzieć coś jeszcze?
Naprawdę nie wiedziałam, skąd bierze się we mnie tyle nienawiści i
zaciekłości, ale przychodziło mi to całkiem naturalnie, nie mogłam tego
powstrzymać. Zresztą… Czy chciałam w ogóle temu zapobiegać?
- Kiedy ci to przejdzie?
- Ależ co takiego?
- Ten okres zadawania się z niewłaściwymi osobami i robienia niewłaściwych rzeczy.
- Akurat ja uważam ich za naprawdę fajnych kolesi – odpowiedziałam,
koncentrując się jedynie na części jego wypowiedzi. – Twoje zdanie chyba
się tu nie liczy.
- Nie podoba mi się to, Susie – powiedział Slash cicho. Nie wyczułam w
jego głosie złości ani niechęci do mnie, jedynie smutek i żal, co na
chwilę zbiło mnie z tropu. – Oni sprowadzają cię na złą drogę, powinnaś
to zauważyć. Zwłaszcza Nikki, on…
- To dlatego go wczoraj uderzyłeś? – wycedziłam, mrużąc oczy.
Dostrzegłam cień zdumienia na twarzy chłopaka i szybko wykorzystałam ten
moment ciszy. – Myślałeś, że nie pamiętam, co? Że nie pamiętam, jak
walnąłeś mojego kumpla bez żadnego powodu, po czym zostawiłeś go w takim
stanie na środku klubu? Cóż, a jednak. I tobie może nie podobać się to,
jakie mam z nimi stosunki, ale nie masz żadnego prawa, by ich tak
traktować. Zachowałeś się jak dupek, a teraz ja zamierzam to naprawić.
Idę do nich, żeby przeprosić Nikki’ego i czekać na wybaczenie za coś, co
ty zrobiłeś pod wpływem impulsu.
Hudson nie odpowiadał, tylko dalej tępo na mnie patrzył, dlatego
chwyciłam za klamkę i już otwierałam drzwi, kiedy chłopak gwałtownie
zatrzasnął je przede mną.
- Nigdzie nie pójdziesz – mruknął, kręcąc głową. – To już wymyka się spod kontroli.
- Nie możesz zakazać mi wyjść z mojego domu – parsknęłam, ponownie
zbliżając się do drzwi, jednak i tym razem Saul mi przeszkodził. – To
niedorzeczne, Slash. Przepuść mnie, do jasnej cholery, chcę stąd, kurwa,
wyjść.
- To dla twojego dobra, Susie – odezwał się Duff, nagle pojawiając
się obok kumpla. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, po czym
przeniosłam wzrok na niewzruszoną twarz Hudsona.
- Wy sobie ze mnie, kurwa, żartujecie – warknęłam. – Chcę wyjść z
tego pieprzonego domu, żeby spotkać się z kumplami. Nie możecie mnie tu,
kurwa, więzić.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że z każdym słowem mój głos brzmiał
coraz bardziej histerycznie, ale nie potrafiłam na to nic poradzić.
Slash dalej stał przy drzwiach, opierając się o nie ciężko, a Duff
patrzył na mnie z mieszaniną żalu i współczucia, przez co kompletnie nie
potrafiłam nad sobą zapanować.
- Jesteście pieprzonymi hipokrytami! – wrzasnęłam im prosto w twarz,
usiłując wywołać u nich jakąkolwiek reakcję. – Ćpacie codziennie,
pijecie codziennie, a do mnie macie pretensje o jedną pieprzoną dawkę
heroiny! Nie powinniście teraz zajmować się tym, co zazwyczaj robicie o
tej porze? Chlanie, wciąganie, bzykanie dziwek na boku? Nagle wolicie
więzić mnie w domu, co?
- Martwimy się o ciebie, Susie – odrzekł cicho basista.
- Jasne – prychnęłam. – Zadbajcie najpierw o siebie, zanim zaczniecie osądzać drugiego człowieka.
Miałam już dosyć ich zawziętości i patrzenia na pełne politowania
miny, dlatego pomknęłam do swojego pokoju, przy okazji trzaskając
drzwiami. Byłam tak zdenerwowana na chłopaków, że miałam ochotę roznieść
cały pokój, a czułam, że to i tak nie przyniosłoby jakiejkolwiek ulgi.
Dyszałam z wściekłością, starając się powstrzymać przed zniszczeniem
czegokolwiek, jednak miałam zbyt mało silnej woli. Jedno uderzenie i
lampka leżała potłuczona na podłodze. Chwila nieuwagi i kawałek szkła
przeciął mi skórę na dłoni. Krew kapała na czysty dywan, a ja nawet nie
miałam szmatki, by wytrzeć to gówno. Szybko wyciągnęłam z szafy
jakąkolwiek podkoszulkę i owinęłam ją wokół dłoni: nie zamierzałam
później zmywać czerwonej mazi ze ścian i podłogi.
Nadal wściekle, oparłam się o drzwi i powoli zjechałam na posadzkę.
Oparłam czoło o kolana i zaczęłam liczyć do dziesięciu. Nie pomagało –
negatywne uczucia nadal kłębiły mi się w głowie, nie dając chwili
wytchnienia. Po chwili zaczęły przechodzić w rozpacz i bezradność z
powodu bycia uwięzioną we własnym pokoju, a w połączeniu ze złością na
chłopaków tworzyły potworną mieszankę.
Co się ze mną działo? Skąd brało się we mnie tyle nienawiści?
Westchnęłam, przywołując do siebie obraz zdumionych moim zachowaniem
chłopaków. Czemu tak trudno było im pogodzić się z tym, co ze sobą
robię? Czemu tak mocno zawzięli się, by mnie naprawić i dlaczego
uważali, że problem leży w moich spotkaniach z kolesiami z Mötley Crüe?
Co dawało im prawo kontrolować moje postępowanie?
Tak bardzo pragnęłam zobaczyć się z Nikkim i Tommym… Nie mogłam nawet
do nich potajemnie zadzwonić, bo telefon znajdował się przecież w
salonie, w którym na pewno siedział jeszcze Slash i Duff. Jak miałam się
z nimi spotkać, skoro dwóch silnych facetów pilnowało wejścia do mojego
domu? Jak miałam, do cholery jasnej, wytłumaczyć im to wszystko i
przeprosić Sixxa za wczorajsze wydarzenia?
Pomyślałam o tym, jak wszystko łatwo przychodziło, kiedy w żyłach
krążyła kokaina. No, przynajmniej przez kilkanaście minut. Gdybym miała
jeszcze jakąś zapasową działkę w specjalnym schowku, z pewnością
wytrwanie tutaj przez kilka godzin nie byłoby takim wyzwaniem. Nawet nie
miałam pod ręką żadnego alkoholu, którym mogłabym się zająć. Tyle bym
dała za choćby jedną paczuszkę białego proszku, tak bardzo pomogłaby mi
przetrwać ten ciężki okres…
Nie wiem, jak długo siedziałam na podłodze, zastanawiając się nad
sensem swojego istnienia, ale w pewnym momencie usłyszałam pukanie do
drzwi. Od razu naparłam na nie całym ciałem, żeby powstrzymać ewentualne
wkroczenie kogoś niepożądanego do mojego jedynego schronu, dopiero po
kilku sekundach przypominając sobie, że kiedy tu wbiegłam, zapobiegawczo
zamknęłam się na klucz. Przynajmniej tyle mi jeszcze zostało.
- Susie? – odezwał się ktoś po drugiej stronie. Nadstawiłam ucho i powoli wypuściłam powietrze z płuc.
- Steven? – zapytałam ostrożnie, nie dowierzając swojemu słuchowi.
- Susie, co się dzieje? – zawołał ze zmartwieniem w głosie mój przyjaciel. – Wpuścisz mnie?
- Nie mogę, Stevie – jęknęłam. – Po prostu nie mogę.
Chłopak nie naciskał i byłam mu za to naprawdę wdzięczna – nie
chciałam zapraszać tu nikogo, bo Slash lub Duff mogliby to w jakiś
sposób wykorzystać. Poza tym chyba nawet nie byłam w stanie spojrzeć
kumplowi w oczy. Nie wiedziałam, czy było to z powodu wstydu, czy też
dlatego, że gdybym to zrobiła, ogarnęłyby mnie jakieś wątpliwości – po
prostu uznałam, że najbezpieczniej będzie trzymać ich wszystkich na
pewien dystans.
- Wiem, że jesteś na nas wściekła – zaczął ponownie Steven – i nie
winię cię za to, naprawdę. Sam bym chyba nieźle się wkurwił na twoim
miejscu.
Uśmiechnęłam się lekko, jednocześnie starając się nie ulec
chłopakowi. Skąd miałam wiedzieć, czy Hudson nie wysłał go na
przeszpiegi, myśląc, że Adler będzie w stanie złamać mój opór?
- Nie martw się, jestem tu sam – powiedział mężczyzna, jakby czytając
mi w myślach. – Kazałem chłopakom ulotnić się stąd, żebym mógł
porozmawiać z tobą bez żadnych komplikacji i podsłuchiwania.
Skinęłam głową z wdzięcznością, po chwili zdając sobie sprawę z tego,
że przecież Steven nie może tego dostrzec. Nie zdołałam jednak wydać z
siebie żadnego dźwięku, dlatego na chwilę zapadła cisza.
- Wiesz, że Izzy wystraszył ostatnio dziecko? – odezwał się po pewnym czasie Adler.
- Naprawdę? – Przysunęłam się bliżej drzwi, zaciekawiona.
- Och, tak! – odparł z entuzjazmem Steven, ciesząc się, że w końcu
mnie czymś zainteresował. – Siedzieliśmy sobie w parku i zachowywaliśmy
się dosyć spokojnie, kiedy podszedł do nas taki mały grubasek i zaczął
nas zaczepiać. Chciałem się z nim jakoś dogadać i te sprawy, a wtedy
Izzy odwrócił się do niego i zapytał, czego mu trzeba. Dzieciak po
prostu spanikował i uciekł.
Zachichotałam pod nosem. Wyobraziłam sobie Stradlina z tym jego
zmulonym wzrokiem i niechęcią wypisaną na twarzy; nic dziwnego, że
biedny mały się wystraszył.
- Zgaduję, że Izzy nie nadaje się do pracy z dziećmi – stwierdził
Adler i wyobraziłam sobie, jak uśmiecha się szeroko, wypowiadając te
słowa. Kiedy właściwie po raz ostatni widziałam jego roześmianą twarz?
- Gdybym szukała niani, miałabym wątpliwości, czy przyjąć Stradlina – potwierdziłam z cieniem rozbawienia w głosie.
- Chyba prędzej zdecydowałbym się na Axla – roześmiał się mój
przyjaciel. – Pamiętasz, jak przejął się wieścią o twoim niedoszłym
dziecku?
- Myślę, że przytłoczyłby niewinne stworzenie swoją miłością –
zauważyłam ze śmiechem. – Bałabym się powierzyć mu moją małą pociechę.
Nie miałam pojęcia, skąd nagle wzięło się we mnie tyle dobrego
humoru, ale Steven potrafił rozbawić mnie w każdym momencie. Jak on to
robił – nadal pozostawało dla mnie zagadką. Dzięki niemu przez chwilę
naprawdę poczułam się, jakby nic złego się nie stało, a ja dalej żyłam w
przyjaźni z Gunsami. Wtedy jednak dopadła mnie szara rzeczywistość i
uświadomiłam sobie, gdzie jestem i dlaczego tu siedzę. Ponownie ogarnęła
mnie bezradność i smutek, którego nawet Steven nie mógł usunąć.
- Jak się czujesz, Susie? – zapytał po kilku sekundach, jakby wyczuwając moją zmianę nastroju.
- Świetnie, Stevie – odparłam, wzdychając. – Nie mogło być lepiej.
No, pomijając to, że byłam więziona we własnym domu przez osoby,
które uważałam za swoich przyjaciół. Chyba jednak bycie pustelnikiem
miało jakieś zalety – przynajmniej byłabym pewna, że paru facetów nie
będzie chciało „uchronić” mnie przed całym złem świata.
- Susie… – zaczął Steven poważnym głosem i już wyczułam, do czego
zmierza. – Nie mam zamiaru truć ci o szkodliwości narkotyków czy też
powtarzać do znudzenia, że masz przestać brać…
Och, chociaż jedna porządna osoba. Nie zniosłabym chyba kolejnej gadki moralizatorskiej.
- Zdaję sobie sprawę z tego, jak zajebiście można poczuć się po tym
gównie i jak ciężko z niego zrezygnować, wiedząc już, w jakim stanie
możesz się dzięki temu znaleźć. Później przestaje ci to wystarczać i
chcesz jeszcze więcej, ale… – Adler przerwał na chwilę, by się
zastanowić, po czym wziął głęboki wdech i kontynuował: – Rzecz w tym, że
zatracając się w tym świecie, przestajesz zwracać uwagę na inne rzeczy.
Istotne rzeczy.
Na kilka sekund zapadła cisza, jakby chłopak sprawdzał, czy się
odezwę lub nagle zechcę mu przerwać, ale nie wypowiedziałam ani słowa.
- Wiele się zmieniło przez ten rok, Susie. Spędziliśmy ze sobą
mnóstwo czasu i mogę śmiało nazwać cię moją przyjaciółką. Zresztą nie
tylko ja, uwierz mi. I wiesz… Ludzie mogą mieć nas za nieczułych
brudasów z podziemia, których nigdy nic nie obchodzi. Trudno, to akurat
naprawdę mnie nie obchodzi. Ale w głębi serca naprawdę dbamy o rzeczy,
które są dla nas ważne. I jedną z nich są właśnie, kurwa, przyjaciele.
Nagle poczułam wyrzuty sumienia. Steven znał moje słabe punkty,
wiedział, od której strony może uderzyć. Albo po prostu taką miał naturę
i nie chciał dostrzegać w ludziach niczego złego.
- Chłopaki, a zwłaszcza Slash, stracili już parę bliskich im osób, i
to właśnie z powodu narkotyków. Zastanawiasz się, czemu nagle stał się
taki zawzięty, prawda? Wściekasz się o to, że zaczął cię kontrolować i
nie podoba mu się to, co ze sobą robisz, a prawda jest taka, że po
prostu… boi się o ciebie. Boi się, bo nie chce, żebyś była kolejną
osobą, którą straci. Ja też bym tego nie chciał, Susie, podobnie jak
Duff, Izzy, a nawet Axl. Udaje twardego, ale jemu też zależy.
Chociaż bardzo starałam się to powstrzymać, łzy i tak napłynęły mi do
oczu. Wcześniej nie popatrzyłam na to z tej perspektywy, jednak słowa
chłopaka tak mocno mnie poruszyły, że poczułam się jeszcze bardziej
zagubiona, a uczucie wstydu tylko się powiększyło.
- Chciałem tylko, żebyś zrozumiała to, czemu robimy to, co robimy.
Pragniemy dla ciebie wszystkiego, co najlepsze i mam nadzieję, że kiedyś
to zrozumiesz.
Przełknęłam ślinę i wytarłam mokre od płaczu oczy. Przez chwilę
miałam wielką ochotę wyjść z pokoju i przytulić się do Stevena, usłyszeć
od niego, że wszystko już dobrze, że nie muszę się niczym martwić…
Zaraz potem odgoniłam od siebie to pragnienie i tylko oparłam się
bezradnie o drzwi.
- Dziękuję, Stevie – wyszeptałam, niepewna, czy chłopak to usłyszy.
- Nie ma sprawy, Susie – zapewnił mnie ciepłym głosem, swoją życzliwością jedynie pogarszając moje samopoczucie.
Minęło kilka minut, podczas których żadne z nas już się nie odezwało.
Miałam wrażenie, że wszystko, co było najważniejsze, zostało już
wypowiedziane, i nie było potrzeby dalszego podtrzymywania konwersacji.
Właśnie wtedy, w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, mój wzrok napotkał coś,
od czego od razu zacisnął mi się żołądek: czekoladowy batonik, leżący na
nocnej szafce od jakichś dwóch dni. Niewiele myśląc, rzuciłam się w
jego stronę, jak najszybciej pragnąc zaspokoić głód, który towarzyszył
mi już tak długo.
Poczułam się tak, jakbym zasmakowała właśnie najlepszego przysmaku w
całym swoim życiu. Chyba naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak
dawno nie miałam w ustach niczego pożywnego. Cały batonik pochłonęłam w
dosłownie kilka sekund, a opakowanie rzuciłam gdzieś na podłogę, nie
zawracając sobie głowy jego uprzątnięciem.
Kiedy już myślałam, że wszystko jest w porządku, i z błogim nastrojem
ponownie oparłam się o drzwi, nagle dopadły mnie jakieś mdłości.
Zaczęło się łagodnie, jednak już po kilku sekundach żołądek zaczął
buntować się przeciwko dopiero co pochłoniętemu pokarmowi. Wzięłam parę
głębokich wdechów, ale pomogło mi to jedynie na kilka sekund – po tym
czasie mdłości powróciły z jeszcze większą siłą.
Zanim zdążyło dojść do prawdziwego wypadku, gwałtownym ruchem
przekręciłam kluczyk w zamku, otworzyłam drzwi na oścież, przewracając
przy okazji siedzącego tam Stevena, i pobiegłam do łazienki naprzeciwko
pokoju. Zamknęłam się w środku i szybko rzuciłam w stronę kibla. Nie
wiedziałam, że tak prędko będzie mi dane ponownie witać się z muszlą
klozetową.
- Susie, wszystko w porządku? – usłyszałam za drzwiami zaniepokojony głos Adlera.
- Idź sobie! – odpowiedziałam histerycznym głosem, kiedy tylko żołądek dał mi krótką przerwę.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, Steven, naprawdę uważam, że powinieneś… – zaczęłam, jednak
znowu musiałam pochylić się nad sedesem. Miałam już tego dosyć,
naprawdę.
- A może…
- Po prostu stąd, kurwa, spieprzaj! – wrzasnęłam w odpowiedzi na tyle
głośno, na ile pozwalał mi mój słaby głosik. Przez chwilę nie słyszałam
kompletnie nic, po czym na korytarzu rozległy się kroki i perkusista
odszedł. Nareszcie.
Na chwilę odsunęłam się od kibla i oparłam plecami o ścianę. Poczułam
chłodną powierzchnię na spoconej skórze i mimowolnie się wzdrygnęłam –
mój organizm reagował teraz na wszystko z nadzwyczajną wrażliwością.
Odetchnęłam głęboko i spróbowałam powstrzymać niespodziewane drgawki,
jednak był to daremny wysiłek – całkowicie nie panowałam już nad własnym
ciałem, przez co czułam się tak cholernie bezsilna…
Kilka łez spłynęło mi po policzku. Nie wiedziałam, co mam ze sobą
zrobić i jak sprawić, by to wszystko się skończyło – cały ten ból,
poczucie winy i bezradność. Siedziałam na podłodze w łazience i
wypluwałam z siebie flaki, bo mój żołądek buntował się przed
jakimkolwiek jedzeniem, a wszystkie komórki mojego ciała wołały
błagalnie o zbawienną dawkę narkotyków. Jeśli tak właśnie miał wyglądać
cały ten dzień, nie byłam pewna, czy wytrwam do końca i to właśnie
przerażało mnie najbardziej.
Po kilku minutach moje wnętrzności uspokoiły się na tyle, bym mogła
wstać i chwiejnym krokiem podejść do umywalki. Dokładnie wyszorowałam
tam zęby i obmyłam twarz, po czym powoli podniosłam głowę i spojrzałam w
lustro. Wyglądałam znacznie gorzej niż jeszcze kilka godzin wcześniej:
usta miałam zaciśnięte, oczy opuchnięte od płaczu, a twarz była bledsza i
jakby bardziej zmęczona niż zwykle. Ale czy było to właściwie takie
ważne? Teraz, kiedy rzeczą, której potrzebowałam najbardziej, był biały
proszek, na dodatek znajdujący się tak daleko ode mnie…
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z łazienki. Delikatnie zamknęłam za
sobą drzwi i po cichu przeszłam kilka kroków – miałam szczerą nadzieję,
że nikt mnie nie usłyszy i nie przybiegnie od razu, by wypytać, jak się
czuję. Zamiast jednak pójść do swojej sypialni jak najszybciej, przez
moment zawahałam się i w końcu zerknęłam ostrożnie w stronę drzwi
głównych. Od razu tego pożałowałam: Slash siedział tam, czuwając, bym
nie wymknęła się bez ich wiedzy, a kiedy tylko poczuł na sobie mój
wzrok, spojrzał w moim kierunku z wyraźną niechęcią i
zniecierpliwieniem. Wzdrygnęłam się i czym prędzej pomknęłam do swojego
pokoju, tak znienawidzonego przeze mnie w ostatnim czasie.
Kiedy tylko przekroczyłam jego próg, do mojej głowy od razu wpadł
szaleńczy pomysł. Jeśli miałam być szczera, tkwił on tam właściwie cały
czas, choć do tego momentu nawet bałam się o nim myśleć na poważnie.
Teraz jednak byłam zdesperowana i czułam, że trzeba działać.
Zaczęłam krążyć w kółko po pokoju, szukając czegoś, co pomogłoby mi
rozwiązać problem w jakiś inny sposób lub chociaż podpowiedziało, co
robić, ale akurat wtedy wszystko nagle się wyciszyło i słyszałam już
tylko tę jedną, jedyną rzecz w głowie; nic nie było w stanie mnie
powstrzymać.
Podeszłam do okna i otworzyłam je najciszej, jak tylko umiałam.
Ostrożnie wślizgnęłam się na mały parapet na zewnątrz i mniej więcej
oceniłam wysokość, z którą dane było mi się zmierzyć. Nie wiedziałam,
ile to było metrów, jednak stwierdziłam, że powinnam przeżyć – mój
upadek miał przynajmniej zostać zamortyzowany przez jakieś krzaki
rosnące na dole. Moje czoło oblał zimny pot, choć nie do końca
wiedziałam, czy był to tylko strach, czy też może efekt głodu
narkotykowego. Nie wierzyłam, że doszło już do takich aktów desperacji w
moim życiu, ale czułam, że słusznie robiłam. Nie było przecież innego
wyjścia, prawda? Slash nie zamierzał wypuścić mnie z domu przez
najbliższe kilka godzin, może nawet dni, musiałam jakoś sobie poradzić.
Jeden głęboki oddech i odepchnęłam się od parapetu. Nie miałam już
dalszych powodów do opóźniania całej akcji, a siedzenie tam tylko
pogarszało mój stan. Poczułam uderzenie wiatru i krzyk, który przez
moment ugrzązł mi w gardle, wydostając się w końcu na powierzchnię jako
cichy pisk. Nawet nie miałam szansy cieszyć się idealną kontrolą nad
głosem, bo sekundę później mój lot się skończył i wylądowałam na czymś
twardym. Minęła porządna minuta, zanim zdążyłam dojść do siebie i
zorientować się, że krzewy, które tu rosły, były zbyt rzadkie, by
złagodzić uderzenie. Mało tego – nie dość, że wcale mi nie pomogły, to
teraz jeszcze byłam cała porysowana i zadrapana przez gałęzie, które
otaczały mnie ze wszystkich stron. Zanim zdążyłam całkowicie się stamtąd
wydostać, na mojej twarzy, rękach i nogach mnóstwo było różnej
wielkości rys, z których sączyła się krew, a na prawym kolanie, na które
upadłam przy lądowaniu, widniała spora rana. Pieprzyć, kiedyś się
zagoi.
Podejrzewałam, że ludzie będą się na mnie gapić, dlatego wybrałam jak
najmniej zatłoczone uliczki z daleka od ciekawskich spojrzeń.
Przemieszczałam się między obdrapanymi kamienicami i podejrzanymi
sklepami, gdzie większość przechodniów wyglądała jeszcze gorzej niż ja,
dzięki czemu mogłam w końcu skupić się na swojej najważniejszej misji:
jak najszybciej dostać się do Mötley House i nie wpakować się po drodze w
żadne problemy. Jeszcze tego by mi brakowało – natrafić po drodze na
policję, tak bardzo spiesząc się po trochę dragów.
Kiedy dotarłam już do ich domu, nie zawracałam sobie głowy żadnym
pukaniem czy też czekaniem na zaproszenie do środka – zwyczajnie tam
wparowałam, korzystając z tego, że nigdy nie zamykali drzwi na klucz.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak – było
zdecydowanie za cicho i spokojnie, tak jakby nikogo tam nie było. Nie
miałam jednak czasu się tym przejmować; szybkim krokiem ruszyłam do
sypialni Nikki’ego i dopiero tam się uspokoiłam.
Prędko otworzyłam wszystkie jego szafki i gorączkowo zaczęłam je
penetrować. W jednej z nich, między skarpetkami i bokserkami, znalazłam
torebeczkę z białym proszkiem. Już z poprzedniej wizyty wiedziałam, że
mam do czynienia z heroiną, jednak tym razem zależało mi na czymś innym.
Wznowiłam więc poszukiwania i dopiero w komodzie obok natknęłam się na
podobną paczuszkę. Odniosłam wrażenie, że nie był to ten sam narkotyk –
nie wiem jak, ale potrafiłam to wyczuć, chociaż nie byłam przecież zbyt
doświadczona w tych sprawach. Instynkt podpowiadał mi, że znalazłam w
końcu coś, czego tak naprawdę szukałam od samego początku – kokainę.
Kamień spadł mi z serca, a całe ciało nagle się uspokoiło i zamarło z
wyczekiwaniem, aż w końcu zażyję porządną dawkę narkotyku.
Nie dane było mi jednak cieszyć się tym przedwcześnie – ledwo
podniosłam paczuszkę do góry, usłyszałam, że drzwi otwierają się
gwałtownie i ktoś wpada do środka. Oderwałam wzrok od kuszącej
substancji i z roztargnieniem spojrzałam w stronę wejścia.
- Co ty tu, kurwa, robisz? – spytał Tommy, mrużąc oczy. Jak zwykle
nie trudził się założeniem koszulki, a zamiast spodni miał na sobie
bokserki. Gdybym nie była tak maniakalnie pochłonięta pragnieniem
zażycia kokainy, z pewnością stwierdziłabym, że wygląda dzisiaj całkiem
pociągająco czy coś w tym rodzaju.
- Wpadłam tylko po działkę – wymamrotałam, spoglądając na niego
nieprzytomnie, po czym ruszyłam w stronę drzwi. – Powiedz Nikki’emu, że
później mu za to oddam.
Całkowicie zapomniałam o tym, że chciałam tu przyjść głównie ze
względu na Sixxa – planowałam przecież przeprosić go za wczoraj i
naprostować trochę ten niefortunny wieczór. W chwili, w której dorwałam
się do cennej paczuszki, ten cel kompletnie wyleciał mi z głowy i
liczyło się tylko to, by jak najszybciej pochłonąć dawkę narkotyku. Na
przeprosiny i wytłumaczenia przyjdzie jeszcze czas, prawda?
W każdym razie chciałam już wyminąć Tommy’ego, który przez moment
patrzył na mnie ze zdziwieniem, kiedy nagle chwycił mnie za rękę i
przyciągnął do siebie.
- Kurwa, Susie, ty mnie chyba kiedyś wykończysz – mruknął z uśmiechem
na twarzy, po czym pochylił się i mnie pocałował. Prosto w usta, jeśli
chciałam być dokładna.
Całkowicie się tego nie spodziewałam, naprawdę – to mogłam powiedzieć
w swojej obronie. Z drugiej jednak strony nie sprzeciwiałam się za
bardzo temu, co robi – a robił naprawdę RÓŻNE rzeczy – więc chyba jednak
wina leżała również po mojej stronie. W pewnym momencie woreczek z
kokainą wypadł mi z ręki, lecz kiedy chciałam się po niego schylić,
Tommy przyparł mnie do ściany i wzmocnił swoje pocałunki tak, że nie
sposób było się od niego uwolnić. Całował mnie z taką namiętnością, że
gdyby nie mój głód narkotykowy, mogłoby być nawet całkiem przyjemnie.
- Tak długo się, kurwa, powstrzymywałem – warknął Lee, gryząc mnie w ucho. – Tym razem nie wymkniesz mi się tak łatwo, skarbie.
Kiedy rzucił mnie na łóżko Sixxa, było mi już wszystko jedno. Chłopak
robił ze mną to, co chciał, a ja kompletnie się temu nie sprzeciwiałam;
moje myśli co chwila powracały do tego jednego woreczka pełnego białego
proszku, który teraz leżał na podłodze sypialni.
W pewnym momencie wyczułam oddech Tommy’ego na swoim policzku, jednak
chwilę później chłopak przeniósł swoje usta na moją szyję i zaczął
składać na niej żarliwe pocałunki. Siedział na mnie okrakiem i schodził
coraz niżej i niżej, kiedy nagle…
- Kurwa mać, Tommy! – usłyszeliśmy jęk Sixxa i oboje przenieśliśmy na
niego wzrok, Lee z pewną niechęcią. – Już całkowicie, kurwa, padło ci
na ten pieprzony mózg?
- Nikki, bracie, wyluzuj – mruknął z uśmiechem perkusista, powoli się
ode mnie odrywając. – Porwała mnie namiętność, nie wytrzymałbym, gdybym
miał pędzić na drugi koniec korytarza.
- Poczekaj, aż ja zacznę sprowadzać panienki do twojego pokoju – wyszczerzył się Sixx do kumpla.
- Nie ma problemu, stary – odparł Tommy i leniwie poczłapał do drzwi. – Wiesz, że jestem chętny o każdej porze dnia i nocy.
Przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym gwałtownie się zatrzymał, jakby o czymś sobie przypomniał.
- Idziesz? – rzucił w moją stronę, uśmiechając się znacząco i
wskazując kciukiem w głąb korytarza, gdzie zapewne mieścił się jego
pokój.
Zerknęłam niepewnie na basistę, który dopiero teraz zauważył pootwierane szafki w swoim pokoju, i pokręciłam głową.
- Właściwie to mam sprawę do Nikki’ego… – bąknęłam, a Tommy wytrzeszczył na mnie oczy.
- Jebany sukinsyn – warknął tylko na swojego kumpla i odszedł w przeciwnym kierunku.
Nie przejmowałam się nim, jeśli miałam być szczera. Nie przyszłam tu
po doznania seksualne, pragnęłam czegoś innego. Czegoś, czego Lee raczej
nie mógł mi teraz dać.
- Coś się stało? – zapytał chłodno Sixx, odwracając się w moim
kierunku. Nawet nie przejmowałam się niezręcznością faktu, że nadal
siedzę na jego łóżku z rozpiętą koszulą – nie było to przecież coś,
czego wcześniej nie widział. Dopiero wtedy dostrzegłam lekkie
zaczerwienie na jego nosie, pozostałość po wczorajszym uderzeniu.
- O kurwa, Nikki – jęknęłam, natychmiast rzucając się w jego stronę.
Delikatnie dotknęłam jego twarzy i poczułam, że w okolicach nosa jego
skóra jest napuchnięta i niekształtna. – Przepraszam cię, naprawdę, nie
sądziłam, że Slash posunie się do czegoś takiego…
- Hej, to przecież nie twoja wina – powiedział ciepło mężczyzna,
uśmiechając się pod nosem. – Nie mogłaś przewidzieć, że zachowa się
właśnie w ten sposób. Zresztą… ty nie wyglądasz lepiej. Widziałaś się w
lustrze?
Zerknęłam na swoje poobijane i podrapane ciało, zupełnie jakbym
dopiero co wyszła z jakiejś dziczy. Aż bałam się patrzeć, jak to wygląda
w całości.
- Uwięzili mnie w domu – wytłumaczyłam mu, ponownie siadając na jego
łóżku. – Nie mogłam nigdzie wyjść, bo wiedzieli, że będę chciała przyjść
do was. Dlatego wyskoczyłam przez okno i przybiegłam tu jak najszybciej
mogłam.
Sixx pokiwał głową z zamyśleniem, jakby przetrawiał wszystkie te informacje.
- Nikki, ja… Potrzebuję pomocy. Natychmiast.
- Widzę – mruknął, wskazując na pootwierane komody i bałagan, który
po sobie pozostawiłam. – Mogłaś mówić, wiesz, że przyjaciół bym nie
zawiódł. Czego potrzebujesz?
- Kokainy – odpowiedziałam i schyliłam się po paczuszkę z białym
proszkiem. – Z tym że to wystarczy jedynie na kilka minut. Muszę zażyć
czegoś mocniejszego, czegoś, co dostarczy mi nowych wrażeń i oderwie
mnie od tego wszystkiego. Tylko nie heroinę, błagam, nigdy więcej nie
sięgnę po to gówno.
Nikki zachichotał pod nosem i skinął głową. Uwielbiałam tego
człowieka, bo doskonale rozumiał moje potrzeby i byłam pewna, że tym
razem również nie zawiedzie. No i uważał mnie za swoją przyjaciółkę, a
to chyba o czymś świadczyło. Ciekawe, co pomyślałby sobie o tym Slash…
- Słuchaj, mam coś zupełnie nowego, znajomy mi to polecił –
powiedział z przejęciem chłopak po głębszym zastanowieniu. – Podobno
kosmiczny efekt, jeśli tylko zażyje się odpowiednią dawkę. Zaczekaj tu,
zaraz wracam z tym gównem.
I wybiegł z pokoju, zostawiając mnie samą. Kiedy tylko zniknął mi z
pola widzenia, mój niepokój się wzmógł, zupełnie, jakby jego obecność
gwarantowała mi bezpieczeństwo czy coś w tym rodzaju. Cóż, najwyraźniej
narkotyczna część mojego ciała zapamiętała go właśnie w ten sposób – był
przecież jedyną osobą, która była w stanie ocalić mnie przed
zwariowaniem.
Minęła chyba minuta, jednak ja czułam się, jakby Nikki zniknął wieki
temu. Mój głód narkotykowy coraz bardziej dawał o sobie znać, a ja nawet
nie wiedziałam, co chłopak zamierza dać mi do spróbowania. Niewiele
myśląc, otworzyłam opakowanie kokainy i czym prędzej wciągnęłam ją, by
uspokoić organizm. W moim odczuciu była to jedyna słuszna rzecz, którą
mogłam zrobić – czułam się tak, jakby ta dawka miała uratować mnie przed
śmiercią czy coś takiego.
W każdym razie pomogło. Już po kilku minutach poczułam eksplozję
radości, od której byłam tak uzależniona. Nie było chyba nic
wspanialszego niż fala pozytywnej energii zaraz po zażyciu narkotyku:
spotkanie z przyjaciółmi, awans w pracy czy też pocałunek ukochanej
osoby – to właściwie nie miało żadnego znaczenia przy możliwości
odczucia dragów krążących w żyłach, prawda?
Nagle znudziło mi się samotne siedzenie w pokoju Nikki’ego –
potrzebowałam ruchu i towarzystwa, a niestety obu tych rzeczy nie mogłam
spełnić w jego małej klitce. Swobodnym krokiem wyszłam z pomieszczenia i
przystanęłam na chwilę, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Prawie od
razu dobiegły mnie krzyki i chichoty zza pobliskich drzwi, dlatego też
bez wahania otworzyłam je zamaszystym ruchem i zajrzałam do środka.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam, było wielkie, aczkolwiek bardzo
zniszczone łóżko. To ono stanowiło centralny punkt pokoju i natychmiast
przykuwało uwagę, poza tym wokół nie było nic ciekawego. No, ściany w
całości poobklejane zdjęciami i plakatami nagich pań również robiły
wrażenie, jednak przypuszczałam, że zachwyciłyby mnie bardziej, gdybym
była nienarzekającym na pracę hormonów mężczyzną.
Usłyszałam jakiś szelest i nagle nad kołdrą ukazała się twarz Vince’a.
- Co, kurwa… – mruknął z roztargnieniem, marszcząc brwi, po czym szeroko otworzył oczy ze zdumienia. – Susie, stało się coś?
Nie wiedziałam, czy pyta o to z powodu mojego niepokojącego wyglądu,
czy też po prostu nie spodziewał się ujrzeć mnie na progu swojego
pokoju, dlatego tylko wzruszyłam ramionami i w podskokach wparowałam do
środka.
- Masz bardzo ładne łóżko – rzuciłam, spodziewając się, że chłopaka
ucieszy ten komplement, jednak on skrzywił się jeszcze bardziej i
naciągnął na siebie kołdrę.
- To naprawdę nie jest odpowiedni moment – mruknął, spoglądając na
mnie oczekująco. Przewróciłam oczyma; nie do wiary, jak długo potrafił
udawać obrażonego za tamtą noc na Florydzie.
- Naprawdę podoba mi się twoje łóżko – powiedziałam najszczerzej jak
umiałam, żeby w końcu go jakoś udobruchać, chłopak jednak dalej sprawiał
wrażenie, jakby chciał ukryć niewiadomo co pod tą swoją obleśną kołdrą.
Zabawne, że nie był taki wstydliwy, kiedy tak chętnie obnażał się
przede mną w Miami. – Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało, sprawdzę,
czy spełnia ono podstawowe zadania.
I nie zważając na jego protesty, wskoczyłam na materac i zaczęłam po
nim skakać. Nie mogłam uwierzyć w to, na jak miękkiej kanapie codziennie
śpi Vince – skakało się po niej niesamowicie, czułam się jak jakiś
pieprzony kosmonauta czy coś w tym stylu.
- Au! – usłyszałam po chwili głośny pisk spod pierzyny. Zerknęłam na
Neila podejrzliwie, bo nie spodziewałam się, że ma aż tak damski głos,
jednak on również rozglądał się dookoła z przerażeniem.
Nagle na poduszce obok mężczyzny pojawiła się jedna kobieca twarz, a z
jego drugiej strony – kolejna. Obie blondynki, jak zauważyłam po
chwili.
- Oj – bąknęłam, zatrzymując się na chwilę. – Nie mówiłeś, że skrywasz tu dwie dziwki.
- Nie pytałaś.
- Wybacz – odparłam, padając na wolną przestrzeń obok chłopaka. – Z
każdym facetem rozpoczynam rozmowę właśnie od tego pytania, dzisiaj
wyjątkowo zapomniałam.
Jedna z blondynek zachichotała, druga dalej patrzyła na mnie
obojętnym wzrokiem. Obie miały tak samo sztuczne twarze, które mogłyby
zawstydzić nawet piersi Pameli Anderson, ale nie zamierzałam krytykować
gustu Vince’a, zwłaszcza że przecież gościł mnie w swoim łóżku. Nie
wyszłabym na kulturalną osobę, gdybym zaczęła obrażać gospodarza,
prawda?
- Susie, skarbie, byłbym ci wdzięczny, gdybyś sobie stąd poszła –
jęknął Neil, patrząc z zakłopotaniem na swoje kochanki, a kiedy rzuciłam
mu obrażone spojrzenie, dodał szybko: – Miałaś swoją szansę, kochanie, i
ją zmarnowałaś. Daj mi teraz szansę nacieszyć się dwoma pięknymi
zdobyczami, które upolowałem.
- Tylko nie wieszaj później ich głów na ścianie, kowboju – mruknęłam
pod nosem i zaczęłam oswobadzać się z kołdry Vince’a. Zanim całkowicie
zdążyłam wydostać się z jego olbrzymiego legowiska, rozległo się ciche
skrzypnięcie i w drzwiach pojawiła się głowa Nikki’ego.
- Hej, Neil, widziałeś może… – zaczął, jednak urwał w połowie, kiedy
zdołałam uwolnić się z silnych szponów łoża wokalisty. Chyba już
rozumiałam, dlaczego to miejsce było miejscem rozpusty i zguby
niektórych kobiet, które zapraszał do siebie chłopak. – Susie, cholera
jasna, szukam cię po całym domu, a ty przyszłaś do największego
skurwiela w mieście?
- Co za różnica. – Wzruszyłam ramionami. – I tak powiedział, że nie ma tu dla mnie miejsca.
Wyszłam z pomieszczenia, nawet się za sobą nie oglądając, a Nikki
posłusznie podreptał za mną. W pewnym momencie to on przejął inicjatywę i
poprowadził mnie do salonu, w którym przesiadywali chyba najchętniej,
bo odznaczał się wyjątkowym bałaganem i brudem otaczającym ze wszystkich
stron. Na kanapie w rogu siedział Tommy; nawet na nas nie spojrzał,
kiedy weszliśmy, zbyt zajęty ładowaniem sobie narkotyku do żył.
Wzdrygnęłam się na widok strzykawki, jednak nie oderwałam od niej
wzroku, dopóki Nikki nie klepnął mnie w ramię. Usiadłam na pobliskim
fotelu i czekałam na to, co ma mi do pokazania.
- Szukałem tego gówna cholernie długo, bo niewielki procent dealerów
zajmuje się jego sprzedażą, ale warto było – powiedział Sixx z szerokim
uśmiechem na twarzy, padając na materac naprzeciwko mnie. – Jeszcze tego
nie próbowałem, ale podobno wypala psychikę kurewsko dobrze.
- No to na co, kurwa, czekamy? – warknęłam, spoglądając na niego z
oczekiwaniem. – Chciałabym wreszcie wiedzieć, o czym tak długo
pieprzysz.
Nikki skinął głową i wyciągnął zza pleców woreczek większy niż ten do
heroiny czy kokainy. Otworzył go i ostrożnie wyjął z niego coś
podłużnego, coś, co z pewnością nie było w postaci białego proszku, a
miało swój własny kształt.
- Grzyby halucynogenne to największe skurwiele z właściwościami
psychoaktywnymi – mruknął z dumą mężczyzna, prezentując na dłoni
wspomniany wcześniej przedmiot. Nie wyglądało to jakoś szczególnie
groźnie, jednak miałam do tego jakieś negatywne przeczucia. – Prezentuje
się raczej niepozornie, ale niech cię to nie zmyli: wielu postradało
zmysły od tego gówna.
Ponownie się wzdrygnęłam. Słowa chłopaka nieszczególnie zachęciły
mnie do tej substancji, z drugiej strony chciałam przecież zażyć czegoś
nowego, tak? Cóż, chyba właśnie trafiła się ku temu dobra okazja.
- Dawaj te grzybki – mruknęłam i wyciągnęłam rękę w stronę Nikki’ego.
Basista uśmiechnął się lekko i podał mi pełną torebkę. – Jak ja mam je
wchłonąć? Chyba nie wciągnę tego, kurwa, nosem, co?
- W środku masz pokrojone i wysuszone części, które musisz zjeść –
zaśmiał się Sixx. – Można też podawać je w postaci wywaru, ale nigdy
jakoś nie umiałem gotować, więc wolałem się nie bawić w takie bagno.
Wyciągnęłam produkt z paczuszki i przyjrzałam się mu badawczo. To
mogła być niezła zabawa, więc dlaczego miałam niejasne przeczucia, że
nie warto narażać życia dla czegoś takiego? Czy naprawdę musiałam psuć
sobie zabawę w każdej chwili?
- W takim razie smacznego, skarbie – rzucił Nikki i uśmiechnął się
zachęcająco. Zdziwiło mnie, że sam nie sięgnął po porcję dla siebie,
jednak postanowiłam go o to nie pytać: wystarczająco długo przeciągałam
już swoją sprawę. Zanim zdążyłam się rozmyślić, szybko wzięłam pełną
garść wysuszonych części grzybów i natychmiast je połknęłam. Nie
smakowały jakoś nadzwyczajnie, ot zwykłe grzybki, zupełnie takie, jak
jadałam kiedyś u rodziców, jednak wiedziałam, że nie było to w tej
kwestii najważniejsze – liczyło się przecież działanie.
- I jak? – zapytał Nikki. Nie odrywał ode mnie wzroku, od kiedy
skosztowałam produktu, jednak widać było, że jego ciekawość zwyciężyła.
- Normalnie – bąknęłam. – Przynajmniej na razie.
- W takim razie czekamy.
Nie trwało to długo – po około dziesięciu minutach poczułam coś tak
dziwnego, że przez chwilę straciłam jakikolwiek kontakt z otoczeniem i
Nikki nie mógł się ze mną porozumieć. To, co się ze mną działo, nie
przypominało w najmniejszym stopniu efektów kokainy czy choćby heroiny:
właściwie to praktycznie nie czułam swojego ciała, zupełnie jakbym była
od niego oderwana. Dopiero później uderzył we mnie natłok wszystkich
bodźców i nie byłam w stanie odróżnić niczego, co się wokół mnie działo.
Zewsząd napływały do mnie jakieś dźwięki, niekiedy zwielokrotnione, a
obraz stał się tak wyraźny, jakbym właśnie odzyskała wzrok po latach
bycia niewidomą.
- Nikki – szepnęłam, choć w moich uszach zabrzmiało to jak krzyk. – Nie wiem, co się ze mną dzieje. Czy ja nadal tu jestem?
- Cała i zdrowa – odpowiedział mężczyzna z szerokim uśmiechem na
twarzy. Tommy wreszcie podniósł głowę i zaszczycił nas swoim
spojrzeniem, choć chyba nadal miał mi za złe to, co stało się jakąś
godzinę temu. Godzinę? Miałam wrażenie, jakby minęło kilka dni od tego
momentu, w którym Sixx nakrył nas w swoim łóżku. Cholera.
- Nie mówiłeś, że masz bliźniaka – mruknęłam po chwili, wpatrując się w chłopaka obok basisty.
- Bo nie mam.
- Ale…
- Masz omamy?
- Omamy? – powtórzyłam.
- Widzisz coś, czego tak naprawdę nie ma.
- Wiem, co to omamy. – Skrzywiłam się. – Ale ten człowiek obok ciebie… Jest taki podobny.
Powoli wstałam z fotela i zbliżyłam się do bliźniaka Nikki’ego.
Wyciągnęłam ku niemu rękę, jednak on cofnął się zręcznie i pokręcił
głową. Na twarzy miał ten sam uśmiech co jego pierwowzór, chociaż czaiła
się w nim nutka tajemniczości i… niebezpieczeństwa?
- Czym jesteś? – zapytałam, klękając przed nim. Chłopak rozpromienił się i odrobinę się do mnie przysunął.
- Chciałbym – zaczął słodkim głosem, tym samym, któremu tak często ulegałam, jeśli chodziło o Nikki’ego – żebyś była martwa.
Gwałtownie od niego odskoczyłam, przewracając się na podłogę i dysząc
ciężko. Na moją skórę wystąpiły kropelki potu, a promienie słońca,
wpadające przez pozostałości okien salonu, nagle stały się nie do
zniesienia, raniąc moje wrażliwe oczy.
- Susie! – krzyknął Sixx, a echo jego głosu rozbrzmiało boleśnie w
mojej głowie. Nawet nie wiedziałam już, czy to naprawdę był on, czy może
jego potworna wersja, która pragnęła mojej śmierci.
- Susie! – usłyszałam ponownie swoje imię, tym razem jednak nie był
to głos basisty ani nawet Tommy’ego, który nie odzywał się już od kilku
minut. Rozległo się walenie w drzwi, dlatego z wielkim strachem
otworzyłam powoli oczy, by zobaczyć, co się dzieje.
Nikki stał nieruchomo, z jedną ręką wyciągniętą w moją stronę, jakby
chciał pomóc mi wstać, i ze wzrokiem utkwionym w korytarz, na którym
rozległy się te przeraźliwe dźwięki.
- Kurwa, to twoi ludzie – warknął Lee, zrywając się gwałtownie z
kanapy. Był naćpany, widziałam to po jego ruchach i błędnym wzroku,
jednak jakimś cudem zachowywał trzeźwość myślenia. – Musimy cię ukryć.
Pukanie się wzmogło, sprawiając niesamowity ból mojej głowie i uszom,
które odbierały te dźwięki we wzmocnionej wersji. Skuliłam się, nadal
siedząc na ziemi, i wsadziłam głowę między kolana, żeby jak najmniej
słyszeć i czuć. Pragnęłam tylko odciąć się od napływających ze
wszystkich stron bodźców, które powoli doprowadzały mnie do zwariowania.
- Kiedy to się skończy?! – wrzasnęłam piskliwie.
- Musisz uciec na górę – mruknął Nikki, podbiegając do mnie i
chwytając mnie za łokieć. Powoli podniosłam się na drżących i słabych
nogach, starając się nie upaść po raz kolejny. – Zatrzymamy ich tak
długo, jak tylko będziemy mogli.
Skinęłam głową i, popchnięta przez chłopaka, popędziłam w stronę
schodów. Co chwila się na nich potykałam, to znów łapałam równowagę,
jednak cały czas starałam się biec jak najprędzej: miałam niejasne
przeczucia, że tego, kto po mnie przyszedł, nie powstrzymają żadne drzwi
czy też paczka naćpanych chłopaków.
Ze łzami w oczach przystanęłam na chwilę, nie wiedząc, dokąd udać się dalej.
- Idź w lewo! – syknął jakiś głos. Rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo obok nie było.
- Na prawo, Susie, na prawo! – rozbrzmiał kolejny szept. Niewiele
myśląc, posłuchałam jego instrukcji i pobiegłam do drzwi na końcu
korytarza.
Znalazłam się w średniej wielkości pokoju, w którym jedynymi meblami
był dziurawy materac i stara, porysowana szafa z kilkoma rzeczami w
środku. Rozglądając się dookoła, dostrzegłam na ścianie jedno malutkie
pęknięcie, które chwilę później zaczęło rozrastać się na wolnej
powierzchni. Zamrugałam parę razy i pokręciłam głową, jakby to miało
odegnać ode mnie te wizje, jednak kiedy ponownie skierowałam wzrok w
tamto miejsce, rysa nadal się tam znajdowała i przenosiła się na
sąsiednie ściany. Pisnęłam z przerażeniem. Musiałam to powstrzymać, nie
mogłam pozwolić na to, by cały dom legł w gruzach…
- Skocz przez okno – szepnął tajemniczy głos i zachichotał złośliwie.
Dopiero teraz zauważyłam olbrzymie okno, wychodzące na podwórko przy
wejściu głównym. Dziwnym zbiegiem okoliczności było otwarte na całą
szerokość. Za futryną znajdował się spory daszek pokryty wyblakłą
farbą. Brakowało mu też znacznej ilości dachówek, przez co nie wyglądał
zbyt przyjaźnie.
- Nie mogę – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
- Oczywiście, że możesz, Susie.
- Nie mogę, nie mogę, nie mogę – powtarzałam cicho, cały czas kręcąc
głową. Próbowałam uciszyć ten przeraźliwy głosik, jednak on nadal tam
był, szeptał do mnie i chichotał piskliwie, nie dawał spokoju…
- Susie!
- Daj mi spokój! – wrzasnęłam, padając na podłogę i zasłaniając się rękoma. – Po prostu stąd, kurwa, odejdź!
- Susie… – usłyszałam ponownie. Nie wiedziałam już, co mam robić, jak
uciec przed tymi wszystkimi omamami, dlatego po prostu leżałam na
podłodze. Cały czas trzęsłam się ze strachu, a także od płaczu, nie
potrafiłam tego powstrzymać.
Nagle poczułam czyjś dotyk na swoich plecach. Gwałtownie odskoczyłam,
bojąc się, że to znów ta okropna podróbka Nikki’ego i że tym razem
przyszła tu, by dokonać to, o czym tak marzyła.
- To ja, Susie! – krzyknął męski głos. Podniosłam na niego wzrok i spróbowałam dostrzec coś przez łzy. – To ja, Slash.
Rzeczywiście stał tam wysoki chłopak z burzą ciemnych włosów na
głowie, ale… Czy to wszystko nie było tylko kolejną częścią zwidów po
grzybkach? Czy to nie moja głowa podsuwała mi te łudząco realistyczne
obrazy?
- Odejdź! – wrzasnęłam z paniką. Mężczyzna jednak w ogóle mnie nie
słuchał i zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać, cały czas
wyciągając rękę w moją stroną i machając nią zachęcająco.
- Naprawdę nie chcę cię skrzywdzić, Susie – powiedział spokojnie.
Zaczęłam szlochać jeszcze bardziej, bo w jednej chwili uświadomiłam
sobie, jak bardzo chciałabym, żeby Slash naprawdę tu był i mógł uwolnić
mnie od tego koszmaru. – Chcę ci pomóc. Pomóc, Susie.
Pokręciłam głową i wyciągnęłam do przodu rękę, by zatrzymać go w tym
miejscu, w którym stał. Właśnie wtedy zauważyłam gdzieś obok twarz tak
łudząco podobną do niego…
- Zabiję cię – syknął i zaśmiał się szyderczo.
Cały czas powoli cofałam się do tyłu, jednak w tym momencie poczułam
za sobą ścianę. Przyległam do niej, sapiąc głośno i próbując się
uspokoić, jednak w każdej sekundzie dobiegały do mnie te przerażające
dźwięki: piski, walenie do drzwi i coraz głośniejsze szepty, namawiające
mnie do rzeczy, o których wcześniej nie byłabym skłonna nawet pomyśleć.
- Susie, nie! – wydarł się Slash, gwałtownie rzucając się w moją
stronę. Rozejrzałam się dookoła, nie wiedząc, co wywołało u niego taką
reakcję, i z przerażeniem zorientowałam się, że nie stoję już na twardej
powierzchni, ale w ramach okna.
- Stój! – krzyknęłam. – Nie zbliżaj się!
Przełknęłam ślinę i złapałam się jedną ręką za głowę. Drugą
wspomagałam się w utrzymaniu równowagi, by nie ześlizgnąć się i nie
polecieć do tyłu – nie byłam jeszcze przygotowana na śmierć. Nie teraz.
- Już czas, Susie – szepnął chłopak, zbliżając się do mnie z lekkim
uśmiechem na twarzy. Uwielbiałam, kiedy był taki rozpromieniony –
zapamiętałam to głównie z czasów, kiedy jeszcze się ze sobą
spotykaliśmy, i w tym momencie przypomniałam sobie, jak cudownie było go
widzieć w takim nastroju. – Już dawno powinnaś być martwa.
Wytrzeszczyłam na niego oczy i przez chwilę byłam tak zbita z tropu,
że w pewnym momencie moja stopa lekko się omsknęła i ciężar ciała zaczął
ciągnąć mnie w dół. Slash rzucił się w moją stronę, ale akurat w tym
momencie zdołałam powrócić do dawnej pozycji i powstrzymałam go
stanowczym ruchem dłoni.
- Nie zbliżaj się do mnie! – wrzasnęłam ze łzami w oczach. Kiedy ten
koszmar miał się skończyć? – Chcesz, żebym zginęła, ale… ja pragnę żyć.
Tak cholernie mocno… chcę żyć…
- Daj sobie pomóc, Susie – jęknął chłopak, robiąc kilka małych
kroczków. Znowu wyciągnął w moją stronę dłoń, ale szybko odsunęłam się
od niego tak bardzo, jak tylko jeszcze pozwalało mi na to moje
położenie.
- Susie, uważaj! – krzyknął ktoś na dole. Odwróciłam głowę, by
spojrzeć w tamtym kierunku, i to właśnie wtedy kompletnie straciłam
równowagę. Zobaczyłam tylko rozmazaną plamę na dole, która zdawała się
do mnie wołać, później też Slasha, pędzącego w moim kierunku, i w końcu
kawałek dachu, z którego spadałam teraz z nadzwyczajną prędkością.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, jakby miało mi to pomóc w jakikolwiek
sposób, i byłam już tylko kilka centymetrów nad przepaścią, kiedy nagle…
- Mam cię!
Nagle poczułam ostre pieczenie na brzuchu, nogach i rękach.
Próbowałam syknąć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Odczuwałam ból i nie mogłam z tym nic zrobić; odniosłam wrażenie, jakbym
już spadała w ciemną otchłań i nie było dla mnie żadnego ratunku. Czy
to właśnie była śmierć?
W pewnej chwili coś się zmieniło. Nie do końca wiedziałam, co to
było, jednak ból odrobinę zelżał, a przed sobą znowu miałam twarz
Hudsona. Chwycił mnie mocno i przyciągnął do siebie, a ja, korzystając z
sytuacji, schowałam się w jego ramionach. Z jakichś dziwnych powodów
stwierdziłam, że mogę mu ufać i nie będzie próbował zrobić mi krzywdy,
że zależy mu jedynie na moim bezpieczeństwie.
- Slash… – jęknęłam, uwalniając się z jego uścisku. – Okropnie nawaliłam…
Dostrzegłam ból w jego oczach i twarz wykrzywioną grymasem. Była to
chyba ostatnia rzecz, jaką widziałam, bo później zachwiałam się i
całkowicie straciłam kontakt z rzeczywistością…
***
- Czy ona przeżyje?
- Jasne, że tak…
- Nie wygląda zbyt dobrze.
- Jest w beznadziejnym stanie…
Uchyliłam jedną powiekę, później drugą. Do moich oczu dostała się
bolesna fala światła, dlatego natychmiast je zamknęłam i dopiero po
kilkunastu sekundach ponownie spróbowałam je otworzyć.
- Obudziła się!
- Patrzcie, rusza się!
Chciałam przekręcić głowę i zobaczyć, skąd dobiegają te głosy, jednak
czułam się tak ciężka i bezwładna, że nie potrafiłam zmusić swojego
ciała do posłuszeństwa.
- Słyszysz mnie? – zawołał ktoś niedaleko mnie. – Odezwij się, Susie!
Próbowałam, naprawdę… Była to chyba kolejna rzecz, która nie chciała mi w tym momencie wyjść…
Dostrzegłam blond włosy. Należały do Stevena, przynajmniej tak mi się
wydawało… Para zatroskanych oczu, później niewyraźny uśmiech. Obok
niego pojawiła się kolejna osoba: również mężczyzna, jednak ten był
znacznie starszy, jego czoło usiane było zmarszczkami, a na twarzy widać
było przemęczenie…
- Tata? – mruknęłam słabym głosem.
Nie dane było mi doczekać się odpowiedzi, bo ponownie poczułam, że
pochłania mnie nicość. Pojawiła się ciemność i znowu odpłynęłam…
***
Ciemność, wszędzie ciemność. Duszność i izolacja. Odrętwienie i żal.
Zatracenie zawsze prowadziło do zguby. W moim przypadku nie było inaczej. I po co było mi to wszystko potrzebne?
Westchnęłam i podniosłam głowę. Znowu ten sam widok – ten sam od
jakichś kilku tygodni. Czy właśnie tyle czasu już minęło? Nawet nie
orientowałam się już w tych sprawach, nie wiedziałam, kiedy mijał dzień,
a kiedy trwała noc. Wszystko zlewało się w jedno.
Co chwila wymiotowałam. Nie jadłam prawie nic, a mimo to mój organizm
powoli wydalał z siebie wszystkie toksyczne substancje razem ze
wstydem, upokorzeniem i chęcią odejścia z tego świata. Przemieszczałam
się więc jedynie między toaletą a łóżkiem, w którym nie robiłam nic,
poza ciągłym analizowaniem swojego życia. Naprawdę męczące i dobijające
zajęcie, ale poza tym nie przychodziło mi do głowy nic innego.
Cały czas czuwali nade mną chłopaki z Gunsów i ojciec – po niego
podobno zadzwonił Axl, myśląc, że to mi pomoże. Cóż, pomogło. A
przynajmniej dawało motywację, by nie zrobić już nic głupiego. Zresztą
nawet i bez niego poradziłabym sobie z tym doskonale: nie miałam już
siły ani ochoty, by dalej staczać się na dno.
Pewnego dnia poczułam, że czas już coś zmienić. Wygrzebałam się z
łóżka i w swojej starej, workowatej bluzie wyszłam z pokoju. Byłam
potargana i pewnie śmierdziałam na kilometr, dlatego postanowiłam, że
zanim pokażę się komukolwiek, doprowadzę się do jakiegoś ładu.
Po godzinie wyszłam z łazienki i skierowałam się do salonu. Faceci
jak zwykle siedzieli wpatrzeni w telewizor, cała piątka upchana na
jednej kanapie, i w ciszy oglądali jakiś nudny program. Tata natomiast
wpatrywał się w widoki za oknem tym swoim niewidzącym spojrzeniem,
sugerującym zamyślenie i roztargnienie.
Minęły około dwie minuty, zanim ktokolwiek mnie zauważył.
- Susie! – krzyknął Steven i uśmiechnął się do mnie promiennie.
Nagle wszystkie spojrzenia przeniosły na mnie i poczułam się odrobinę
onieśmielona; od wielu dni nie miałam kontaktu praktycznie z nikim,
dlatego to nagłe zainteresowanie było dla mnie lekko kłopotliwe.
- Hej – bąknęłam nieśmiało, skubiąc nerwowo materiał bluzki. – Pomyślałam, że już czas wyjść z pokoju.
- To znakomicie! – ucieszył się Adler i reszta mu przytaknęła.
Uśmiechnęłam się wstydliwie i zerknęłam na ojca. Przypatrywał mi się
uważnie, bez cienia uśmiechu, a z jego postawy bił chłód i rezerwa.
Mogłam siedzieć w pokoju jeszcze kilka miesięcy, a i tak potrafiłabym
rozpoznać uczucia targające człowiekiem, który towarzyszył mi przez całe
życie.
- Tato? – mruknęłam cicho. – Nie cieszysz się z tego, że wreszcie poczułam się lepiej?
W jednej chwili cała uwaga chłopaków skupiła się na moim ojcu.
Spoglądali raz na niego, raz na mnie, tak, jakby byli widzami jakiegoś
wyjątkowo dramatycznej sceny.
- Tak, Susannah… To doprawy wspaniałe – burknął mężczyzna i pokiwał
głową, jakby się nad czymś zastanawiał. – Nadszedł więc czas, aby się
pakować i wracać do Nowego Yorku.
- Co?! – krzyknęłam akurat w tym samym momencie, w którym Slash
zerwał się z kanapy. Mój ojciec spojrzał na niego ostrzegawczo, całą
swoją postawą mówiąc, żeby się do tego nie mieszał. Wyczuwałam, że ma
już dosyć towarzystwa Gunsów, którzy – tak jak on – przesiadywali tu
niemal dzień w dzień.
- Sporo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że taki wyjazd
dobrze ci zrobi – kontynuował tata, chodząc w kółko po pokoju. –
Wróciłabyś do domu, do mnie i do mamy, byłabyś tam pod ścisłą opieką i
nie dostarczałabyś nam tak wielu zmartwień, jak robisz to tutaj.
- Ale…
- Nawet nie próbuj się przed tym bronić, Susannah. Wiesz, że to jest
konieczne – powiedział stanowczo mężczyzna i spojrzał na mnie z
wyrzutem. – Nie muszę chyba mówić, przez jakie piekło przeszedłem z
twoją matką, kiedy ty prawie tu umarłaś.
- Ale żyję, tato! – wrzasnęłam, tracąc panowanie nad sobą. Tylko
spokojnie, dziewczyno, trzeba zachować zdrowy rozsądek. – I przepraszam
za wszystkie udręki, których wam przysporzyłam. Nie jestem z tego dumna,
ale chyba widzisz, że się staram! Nie wyszłam z domu od jakiegoś
miesiąca i sama przeżywałam tu katusze. Wiesz może, co się dzieje z
człowiekiem, kiedy nęka go głód narkotykowy?
- Właśnie o tym mówię, Susannah! – krzyknął ojciec. – Gdyby nie to miasto, nie to towarzystwo…
- Chwila! – zawołał Slash, znowu powstając z sofy. Tym razem nie dał
się zbyć starszemu mężczyźnie, zachęcając tym samym chłopaków do
wsparcia go.
- Nie z tobą rozmawiam, zdziczały potworze – wycedził mój ojciec, swoim tonem jasno pokazując, co sądzi o chłopaku.
- I tu się pan myli. Nie było tu pana przez kilka ostatnich miesięcy i
nie wie pan, co tak naprawdę się stało – warknął Hudson, przybierając
luźną pozę. – Zresztą nie mam pojęcia, co miałbym, kurwa, powiedzieć.
Powinna przemawiać jakaś rozsądniejsza i odpowiedzialniejsza osoba…
- McKagan, robota dla ciebie – zawołał Axl, patrząc oczekująco na Duffa.
Chłopak już szykował się do zabrania głosu, kiedy powstrzymałam go stanowczym ruchem ręki.
- Stop, teraz ja mówię – mruknęłam, kręcąc głową i ponownie zwróciłam
się do ojca. – Widzisz, tato, Slash ma rację. I ci mężczyźni, którzy
stoją tu teraz przed tobą… Gdyby nie oni, już dawno byłabym martwa.
Wiedziałeś o tym? Bo wydaje mi się, że stale patrzysz na nich przez
jakieś pryzmaty i nie potrafisz zrozumieć pewnych rzeczy.
- Susan, to przecież ty…
- Nie, tato! – krzyknęłam. – To oni byli przy mnie, kiedy wpadłam w
to największe bagno, a ja po prostu odrzuciłam ich pomoc i sama siebie
doprowadziłam do upadku. Chcesz mnie wziąć do Nowego Yorku? Jasne, nie
ma sprawy. Tylko że to nie załatwi problemu, jeśli na to właśnie
liczysz. Bez nich… Bez nich to zwyczajnie będzie niekończący się
koszmar.
I tymi słowami zakończyłam dyskusję. Kątem oka zerknęłam na Gunsów i
zauważyłam ich pełne samozadowolenia miny. No, niech się dowartościują
chociaż raz. Zaraz potem przeniosłam wzrok na ojca, który przez pewien
czas przyglądał mi się w milczeniu, po czym westchnął i ruszył w moim
kierunku.
- Pójdę się spakować – mruknął. – Myślę, że dasz już sobie sama radę.
Nie było już szansy go zatrzymać – postanowił wyjechać i nic nie
mogło odwieść go od tego pomysłu. Kiedy jednak stał już w przedpokoju,
podeszłam do niego i powiedziałam ze smutkiem w głosie:
- Nie chcę, żebyś się na mnie gniewał. Jesteś osobą, której zdanie
jest dla mnie najważniejsze, wiesz o tym. W tym wypadku jednak nie mogę
się z tobą zgodzić…
- Wiem, Susie – odpowiedział i dopiero wtedy dostrzegłam łzy w jego oczach. – Po prostu tak strasznie się o ciebie martwiłem…
Nie musiał już nic mówić – przytuliłam go mocno i płakaliśmy sobie
tak jeszcze kilka minut, czując, że tego nam właśnie brakowało. W pewnym
sensie rozumiałam jego stosunek do tej sytuacji – naprawdę musiał czuć
się okropnie, widząc mnie w takim stanie, w najgorszym momencie mojego
życia. Chciałam go zapewnić, że od tej nie będzie musiał się już więcej
martwić, bo zamknęłam ten rozdział za sobą, ale on zdawał się całkowicie
wszystko rozumieć.
- Odwiedź mnie i matkę w Nowym Yorku, jak tylko znajdziesz wolną
chwilę – powiedział przed wyjściem. Skinęłam głową, a on spojrzał na
mnie z troską. – Cieszę się, że już wszystko w porządku.
- Obiecuję, że będę o siebie dbała – zapewniłam go na pożegnanie.
Kiedy już zniknął mi z oczu, poczułam w sercu pustkę i zachciało mi
się płakać. Czułam, że go zawiodłam i świadomość tego faktu rozdzierała
mi serce.
Wtedy jednak obok mnie pojawili się Gunsi i powoli wszyscy zaczęli mnie ściskać i obejmować.
- Cieszę się, że doszłaś już do siebie! – zawołał Steven, tuląc mnie do piersi.
- Wspaniale widzieć cię w takim stanie – bąknął Duff i uśmiechnął się nieśmiało.
- Taa, dobrze, że nie wyglądasz już jak Izzy – dodał od siebie Axl i
ktoś od razu uderzył go pięścią w ramię. – Hej, miałem powiedzieć coś
miłego, tak? To przyszło mi do głowy i wydawało się całkiem w porządku.
- Jesteś debilem – warknął Slash, ale nikt się już tym nie przejmował.
Zabawne, jak to wszystko się potoczyło. Zrobiłam z siebie całkowitą
idiotkę i prawie umarłam, a Gunsi i tak byli tu teraz ze mną. Czy można
było prosić o lepszych przyjaciół?
- Hej, ty płaczesz? – zdziwił się Rudy, odsuwając się na chwilę. –
Przecież nie chciałem cię urazić! Wiesz, że walę czasami różne głupie
rzeczy…
- I chyba właśnie za to cię kocham – bąknęłam, wycierając oczy.
- A to nie przypadkiem Slasha kochałaś? – zapytał, wzdrygając się.
- Tak, jego też – zaśmiałam się i wszyscy spojrzeli na mnie jak na
wariatkę. – Kocham was wszystkich, kocham was za to, jacy jesteście i za
to, co robicie. Jesteście wspaniali!
- Kurwa, napisz o nas poemat – warknął Axl i zmarszczył brwi. – Nie
wiem jak wy, ale ja bym coś zjadł. Mam nadzieję, że niedługo uzupełnisz
lodówkę, bo trochę ostatnio głodowałem.
Duff spojrzał na niego z wyrzutem, jakby poirytowany jego brakiem taktu, ale Rudy tylko wzruszył ramionami.
- Ej, nie patrzcie tak na mnie – powiedział lekkim tonem. – Dałem jej
miesiąc na to całe bawienie się w jaskiniowca i chowanie w swoim
pokoju. Nie może mi teraz zaproponować czegoś do jedzenia?
Tym razem to ja walnęłam go pięścią. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy
chłopak jęknął, bo uświadomiłam sobie, jak dawno tego nie robiłam i jak
długo nie wykonywałam już takich małych, właściwie nic nieznaczących
czynności, które teraz nagle nabrały wielkiego znaczenia.
- Dzięki nam nadal żyjesz i możesz cieszyć się kolejnym dniem – dodał
Axl po chwili milczenia. – Myślę, że należy nam się olbrzymi kurczak
albo stek.
- Dobra, kupię wam kurczaka.
- Jednym się nie najemy. Mogą być trzy.
- Dobra, niech będą trzy.
- Albo wiesz co… Ten stek też brzmi zachęcająco. Jeśli mogłabyś dodać go do listy zakupów…
- Axl! – wrzasnęłam, jednak w duchu chciało mi się śmiać.
- Okej, okej, możemy zostać przy tych trzech kurczakach. No i nie zapomnij, że musimy czymś popić. Piwo byłoby w porządku.
No i jak mogłabym tak po prostu z tego zrezygnować, co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz