czwartek, 20 czerwca 2013

Opowiadanie

Po zmianie szkoły na nową moje życie zmieniło się dosyć szybko poznałam nowych ludzi i  zapominać o problemach które przydarzyły mi się w tamtej szkole i w moim życiu. W nowej szkole w klasie miałam kolegę który mi się bardzo podobał nie wiedziałam jak do niego zagadać. Pewnego dnia w końcu się odważyłam i zagadałam. Od tamtego czasu zaczęliśmy dużo rozmawiać spędzać ze sobą dużo czasu. Interesował się taka samą muzyka jak ja rock metal dosyć dobrze się dogadywaliśmy. Zaczęłam się do niego coraz bardziej zbliżać. Ale były dwa problemy które nie pozwalały nam no przynajmniej mi żebym z nim była. Obydwoje mieliśmy kogoś. Nie wiem czy ona nawet miał coś do mnie bałam się z nim o tym szczerze porozmawiać. Często do niego przychodziłam zawsze mogliśmy się razem pośmiać. A ja z każdym spotkaniem myślałam ze może coś z tego będzie. Dzięki niemu zapominałam co mi się kiedyś przytrafiło i o swoich problemach. Przy nim nie potrafiłam się smucić. Razem chodziliśmy na różne koncerty świetnie się bawiliśmy. Długie rozmowy prze telefon. Miło spędzony czas. Nawet wtedy kiedy potrafiliśmy się dla żarów wkurzać na wzajem. Czasami potrafiło mnie to wkurzać, ale dosyć szybko zapominałam o tym. Pewnego dnia kiedy pojechaliśmy na jeden z koncertów zespołu Coma do Poznania. Zdarzyło się coś o czym nigdy bym nie pomyślała. Cały koncert był bardzo udany tym bardziej że on był obok. Podczas koncertu parę razy się przytuliliśmy tak jak byśmy zapomnieli że kogoś mamy. Na sam koniec koncertu gdy już się żegnaliśmy pocałował mnie. Byłam wtedy w szoku nie spodziewałam się że to może się stać. Do domu wróciłam z wielkim uśmiechem. Cały wieczór myślałam tylko o nim i o tym co wydarzyło się na koncercie. Następnego dnia znowu była w szkoła. No i wszystko po staremu zwykli koledzy nic więcej. Każda lekcje i przerwę spędzaliśmy razem. Znajomi z klasy zaczęli podejrzewać że jesteśmy razem no ale niestety to nie była prawda. No i nadszedł koniec roku szkolnego. W ten dzień dowiedziałam się że zerwał właśnie ze swoja dziewczyna ucieszyłam się no ale  myślałam ze to będzie już nasze ostatnie spotkanie i już więcej się nie zobaczymy więc nie cieszyłam się zbyt długo. Pomyliłam się. Parę dni po zakończeniu roku napisał do mnie z pytaniem czy do niego przyjdę. Z uśmiechem na twarzy zgodziłam się. Umówiliśmy się na drugi dzień. Następnego dnia przez cała drogę szłam do niego z uśmiechem cieszyłam się  że to nie było nasze ostatnie spotkanie. U niego obejrzeliśmy film posłuchaliśmy muzyki pogadaliśmy pośmialiśmy się i znowu mnie przytulił poczułam się jak jeszcze nigdy byłam szczęśliwa. Na koniec spotkania zaproponował mi wspólny wyjazd na woodstock oczywiście zgodziłam się bez żadnego ale. Na Wooda pojechaliśmy parę dni wcześniej żeby zająć dobre miejsce i rozłożyć już namiot. Po trzech dniach już nie było prawie miejsc zjeżdżali się z każdego miasta no i nadeszły dni koncertów i świetnej zabawy. Nie mogłam uwierzyć że jestem tam właśnie z nim. Gdy było czas wracać do domu chciałam żeby to się jeszcze nie kończyło żebym mogla z nim jeszcze tam być. Niestety wróciliśmy każdy poszedł w swoja stronę. Niestety po Woodstocku wszystko się skończyło on znalazł inna dziewczynę, a ja znowu przestałam się cieszyć. Było mi szkoda że tak musiało się stać. No ale co tam trzeba żyć dalej. Mamy nadal kontakt. Może jeszcze się spotkamy nawet na jakimś koncercie :D

czwartek, 13 czerwca 2013

Opowidanie

  Nie wiem, od czego zacząć. Może najprościej będzie, jeśli zacznę od tego, kim był Emil. Otóż był to sąsiad mojej koleżanki ze szkolnej ławy – Magdy, a przy okazji absolwent liceum, do którego właśnie zaczęłam uczęszczać. A więc i tak byśmy się poznali, prędzej czy później. Jednak okazało się, że prędzej niż później. Pierwszy raz ujrzałam Emila pewnego wrześniowego dnia. Przyszedł do starej szkoły odwiedzić swoją koleżankę, a przy okazji też ulubioną nauczycielkę polskiego, która uczyła również nas. Tak więc bez problemu „wkręcił się” na nasz język polski i usiadł z Aśką – naszą koleżanką. Zerknęłam na niego dwa razy ze swojego miejsca, po czym „zanurkowałam” w średniowiecze, które było tematem naszych zajęć, całkowicie zapominając o chłopaku, który nas odwiedził. Na przerwie jednak Magda od razu nas sobie przedstawiła i w ten oto sposób rozpoczęła się moja kolejna znajomość z przedstawicielem płci męskiej. Bardzo szybko przekonałam się, że z Emilem można rozprawiać na tysiące tematów, a przy tym świetnie się bawić. Ponieważ jednak Emil mieszkał poza miastem i rzadko było nam dane widywać się ze sobą, rozpoczęliśmy kontakt listowy. Można powiedzieć, że Madzia była naszym listonoszem, ponieważ to ona przekazywała nam swoje listy.
Na początku traktowałam Emila jedynie jak kumpla, z którym można było pogadać o wszystkim, pośmiać się, poprzekomarzać. Z czasem jednak coś zaczęło się dziać. Chyba można powiedzieć, że przełomem był pewien wieczór, kiedy leżałam w swym łóżku i rozmyślałam nad tym, czego dowiedziałam się tego dnia od Emila. Miał chorą tarczycę. Wiem, że z tym można żyć, jednak choroba zawsze budziła we mnie chęć niesienia pomocy, otaczania opieką i czułością. Jakoś inaczej zaczęłam patrzeć na Emila, nie jak na kumpla, a na wrażliwego człowieka. I wtedy się zaczęło…
    Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, które odbyło się pod koniec września. Szykowałam się na nie z drżeniem serca, choć jeszcze wtedy miało być to spotkanie czysto kumpelskie. Choć Emil pozostawił mi decyzję w kwestii wyboru miejsca naszego pierwszego spotkania, nie skorzystałam. Kompletnie nie miałam pomysłu na to, jak spędzić te dwie godziny, które nas czekały. A więc wybrał Emil. Pub o nazwie Rock 69.
    W środku panował przytulny klimat. Tuż przy wejściu po lewej stronie stała szafa grająca, a dalej, wzdłuż pubu, po obu stronach rzędy stołów i ław. Koniec przejścia między stołami wieńczył stół bilardowy, przy którym grało kilka osób. Emil zamówił dwie kawy przy barze, po czym zajęliśmy miejsce przy pierwszym stole, tuż za szafą grającą. Chyba nigdy nie zapomnę miny Emila, kiedy przy okazji rozmów na temat bomb, zaczęłam roztaczać przed nim swoją wiedzę na ten temat. Kobieta i wiedza o bombach? Zdarza się, zwłaszcza jeśli temat musisz wyłożyć na lekcji przed całą klasą, w dodatku na ocenę. Jak widać, wiedza przydała się nie tylko do szkoły. Spotkanie zleciało w tempie ekspresowym i już niebawem należało wracać do domu. Pamiętam, że Emil na koniec spotkania, chciał mnie na pożegnanie pocałować, jednak nie pozwoliłam mu wtedy na to. Nie chciałam, aby myślał, że każde swoje spotkanie z facetem pozwalam zakończyć w taki sposób.
    Nie będę pisała, że w poniedziałek otrzymałam kolejny list, w którym Emil wyrzucał sobie od głupich, lecz jednocześnie, jak gdyby między wersami, nazywał mnie dzieckiem. „Nauczyłem się, że ludzie nie robią ceregieli ze zwykłego pocałunku. Nie miałem jednak pojęcia, że ty, przy swoim dojrzałym usposobieniu, możesz mieć inne zdanie na ten temat” – pisał. Przestudiowałam ów list z mieszanymi odczuciami, po czym sprawę puściłam w niepamięć. Tymczasem pisaliśmy do siebie dalej. Listy stawały się coraz bardziej naszpikowane dwuznacznymi tekstami i już pod koniec października znów wybraliśmy się do Rocka 69.
    Tego dnia, na miejsce spotkania, szłam bardzo podekscytowana, zastanawiając się, jak potoczą się najbliższe godziny. Emil pewnie też się nad tym zastanawiał, zwłaszcza po tym, jak na przywitanie rzuciłam mu się na szyję. Wyglądał na dość zaskoczonego. W pubie panował jak zwykle miły klimat, a my jak zwykle zamówiliśmy po kawie z czekoladą i usadowiliśmy się za szafą grającą. Emil przyglądał mi się badawczo, co wtedy nieco mnie peszyło, zwłaszcza, że podziwiał moje oczy. Rumieniłam się po cebulki włosów. Lady Pank umilało nam czas brzmieniem swoich gitar, kiedy Emil postanowił poruszyć kwestię moich listów. Rozwinął czekoladkę załączoną do kawy, po czym zjadł ją, a na sreberku zaczął rysować coś trzonkiem od łyżeczki.
    – Nie podglądaj – uśmiechnął się.
    Po chwili podsunął mi sreberko, na którym widniał mały pociąg.
    – To miałaś na myśli, kiedy w swoich listach pisałaś „poc…”? – zapytał. – Pociąg?
    – Chyba seksualny – zażartowałam, co wprawiło Emila w osłupienie. – Nie, nie pociąg – odezwałam się po chwili, więc Emil zaczął wymieniać słowa rozpoczynające się od tych trzech liter. Nie wymienił jednak tego właściwego i w końcu rozmowa utkwiła w martwym punkcie. Z żalem stwierdziłam, że minęła już godzina, z radością jednak skonstatowałam również, iż pozostała nam jeszcze jedna. Tym bardziej więc byłam zdumiona, kiedy Emil wstał, wziął moją kurtkę i począł mnie w nią stroić. Zrozumiałam, że wychodzimy. Przeszłam więc do przodu, prowadząc za sobą Emila. Ten jednak zaczął się opierać i musiałam wkładać coraz więcej siły w ciągnięcie go za rękę.
    – No chodź – rzuciłam, odwracając głowę do tyłu.
    I wtedy usłyszałam jego głos.
    – Zaczekaj – powiedział i przyciągnął mnie do siebie.
    Staliśmy wtuleni w siebie, blokując przejście. Niewinny pocałunek zamienił się w prawdziwą ucztę ust. Zamknęłam oczy, pozwalając, by uszy otworzyły się na dźwięk piosenki dobiegającej z szafy muzycznej, nos na zapach Emila perfum, a dłonie na dotyk jego włosów. Głód na mężczyznę odezwał się we mnie z potężną siłą, pozwoliłam więc całować się do utraty tchu i sama  również oddawałam pocałunki z taką pasją, że w pewnym momencie przechyliłam się do tyłu i walnęłam w głowę o ścianę obok.
    – Dobrze wiedziałem, co miałaś na myśli, pisząc „poc…”. Aż tak bardzo tego pragnęłaś? – spytał Emil, patrząc mi głęboko w oczy. Przytaknęłam i pozwoliłam całować się dalej. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie, jednak przerwała nam jakaś para, która właśnie weszła do pubu.  Wyszliśmy na zewnątrz.
     Wieczór był dość mroźny, jednak moja dusza była do tego stopnia rozgrzana, że nie w stanie to opisać. Zawędrowaliśmy na przystanek, gdzie Emil okrył mnie swoją kurtką, ponieważ, chcąc nie chcąc, poczęło mi się robić zimno. W autobusie rysowaliśmy jakieś emotikony na zaparowanej szybie, śmiejąc się bez ustanku. Pamiętam, że zadałam Emilowi wtedy jakieś pytanie, chyba niezręczne dla niego, ponieważ na oczach wszystkich pasażerów autobusu zatkał mi usta namiętnym pocałunkiem. Kiedy wysiedliśmy z pojazdu, pozostało nam jeszcze pół godziny wolnego czasu. Zaczął siąpić drobny deszcz, więc Emil wciągnął mnie do stojącej nieopodal budki telefonicznej, gdzie podzielił na pół czekoladkę wyniesioną z pubu. Jestem łasuchem, więc swoją połówkę zjadłam w dwie sekundy. W życiu jednak nie przewidziałabym, że Emil uraczy mnie również swoją połówką, wplatając ją w nasz pocałunek. Czekolada tańcząca między jego i moim językiem wywarła na mnie tak silne podniecenie, że niechybnie ścięłoby mnie z nóg, gdyby nie to, że Emil mocno mnie do siebie tulił. A przy tym całował do utarty tchu i szeptał jakieś czułe słowa. Te pół godziny przeleciało niczym trzy minuty, wzbudzając jedynie ochotę na więcej.
    Ani ja, ani on nie spodziewaliśmy się po sobie czegoś takiego. Jednak to od tamtego dnia zaczęło dziać się coraz ciekawiej. Listy krążyły dalej, wzbudzając chęć na coraz więcej. Kiedy wyskoczyliśmy do naszego pubu po raz trzeci, był już grudzień. Wieczór skrzył się diamentowym śniegiem, zaś Rock 69 roztaczał wewnątrz ciepły blask choinkowych lampek. Zajęliśmy to samo miejsce, zamówiliśmy tę samą kawę. Lecz nie siedzieliśmy już tak samo, oddaleni od siebie, lecz tuż przy sobie, ciało przy ciele. Zgłębialiśmy swoje spojrzenia. On moje niebieskie oczy, ja jego zielone, w których igrał diabelski błysk. Nie zamierzaliśmy tracić wieczoru. Szybko znalazłam się na kolanach Emila i oddawałam jego pocałunki. Raz delikatne, to znów drapieżne niczym pocałunki lwa. Tego chyba nie da się zapomnieć. Do dziś mam w pamięci ciepło, które biło z jego ciała. Nadal pamiętam drogę moich dłoni pod jego golfem, jego ciepły oddech tuż przy moim uchu. Nasze ciała, choć nie mówiliśmy nic, rozmawiały ze sobą cały czas. Emil gładził moje plecy, wplatał swe palce w pasma moich długich włosów. Uśmiechał się, kiedy spoglądał mi w oczy, a zaraz potem gryzł moje wargi. Jedyne, czego nie pamiętam, to moment, w którym zawędrował między moje piersi, by tam głaskać delikatne włoski między nimi.
    Byłam młoda, niedoświadczona. Można powiedzieć, że w sumie był to pierwszy chłopak, który wprowadzał mnie w arkana miłości. Był pierwszym, który podniecił mnie do granic, pierwszym, który rozbudził chęć na więcej. Nie wiem, jak potoczyłyby się nasze losy, gdybyśmy dalej mieli ze sobą kontakt. Wprawdzie listy krążyły jeszcze jakiś czas, choć niedługi. Tuż po Nowym Roku okazało się, że Emil nie tylko był pierwszym facetem, za którym tęskniłam i na którego miałam niewysłowiony apetyt, lecz także facetem, który jako pierwszy zranił mnie, zawiódł i pokazał, że płci męskiej zależy tylko na jednym. Cóż, człowiek uczy się na błędach i staje się ostrożniejszy. Jednak miłe chwile pozostają w pamięci na zawsze. Pewnie dlatego, że człowiek zaprogramowany jest na szczęście i dąży do niego bezustannie nawet wtedy, gdy tylko wspomina stare czasy…

niedziela, 9 czerwca 2013

Lady Pank

Lady Pank – polski zespół rockowy założony w 1981 w Warszawie przez Jana Borysewicza i Andrzeja Mogielnickiego. Jedna z najpopularniejszych grup w historii polskiego rocka.
Zespół wydał ponad 20 płyt i dziesiątki przebojów, m.in. "Tańcz głupia, tańcz", "Mniej niż zero", "Wciąż bardziej obcy", "Kryzysowa narzeczona", "Zamki na piasku", "Vademecum skauta", "Tacy sami", "Zostawcie Titanica", "Mała wojna", "Zawsze tam gdzie ty", "Na co komu dziś", "Znowu pada deszcz", "Na granicy", "Stacja Warszawa", "Strach się bać", "Dobra konstelacja". Nazwa grupy pochodzi od tytułu pierwszego nagrania "Mała Lady Punk" (z nieco zmienioną pisownią). Pierwszy koncert pod szyldem Lady Pank zespół zagrał w czteroosobowym składzie (Jan Borysewicz – wokal, gitara; Edmund Stasiak – gitara; Paweł "Kawka" Mielczarek – gitara basowa; Andrzej Polak – perkusja) 14 sierpnia 1982 roku z okazji otwarcia studenckiego klubu Park.

Początki (1981-1983)

Zespół Lady Pank powstał pod koniec 1981, lecz oficjalną datą powstania jest 11 września 1981. Został założony przez gitarzystę i kompozytora Jana Borysewicza oraz autora tekstów Andrzeja Mogielnickiego. Pierwszy utwór "Mała Lady Punk" Jan Borysewicz nagrał razem z Wojciechem Bruślikiem i Andrzejem Dylewskim podczas sesji nagraniowej płyty "Układy" Izabeli Trojanowskiej w grudniu 1981 w krakowskim studio Teatru Stu. Drugi, "Minus 10 w Rio" został już nagrany z Edmundem Stasiakiem, Januszem Panasewiczem, Andrzejem Polakiem i Pawłem Mielczarkiem (zwrotki śpiewa Jan Borysewicz, a refren Janusz Panasewicz). W tym czasie zespół nie miał jeszcze ustalonego składu. Wśród osób którym Jan Borysewicz proponował współpracę byli Mieczysław Jurecki i Wojciech Morawski. Kolejne nagrania powstały w czerwcu 1982, również w krakowskim studio Teatru Stu.
W sierpniu 1982 w warszawskim klubie Park zespół oficjalnie zadebiutował w składzie: Jan Borysewicz, Edmund Stasiak, Paweł Mielczarek i Andrzej Polak (w tym składzie zespół zagrał 5 koncertów). Wkrótce powstał tam pierwszy fanklub zespołu. W tym czasie ukazał się też pierwszy singel "Mała Lady Punk" / "Minus 10 w Rio". Wkrótce wyklarował się skład zespołu: Jan Borysewicz – gitara solowa; Janusz Panasewicz – śpiew; Paweł Mścisławski – bas; Edmund Stasiak – gitara oraz Jarosław Szlagowski – perkusja[3]. W tym okresie muzyka zespołu jednoznacznie oscylowała wokół rozwijającego się wówczas stylu New Wave (Nowa fala).

Popularność (1983-1986)

Jan Borysewicz
Szczyt popularności Lady Pank przypadł na rok 1983 kiedy to zespół wykonał ponad 360 koncertów (m.in.: na Rock Arenie w Poznaniu i na KFPP w Opolu)[3]. W listopadzie 1983 miał miejsce galowy koncert zespołu w Hali Gwardii w Warszawie. Spektakl zarejestrowała TVP. Wylansowano wówczas takie utwory jak: "Tańcz głupia tańcz", "Kryzysowa narzeczona", "Zamki na piasku", "Wciąż bardziej obcy", "Moje Kilimandżaro", "Vademecum skauta". Oprócz "Tańcz głupia tańcz" wszystkie znalazły się na albumie pt. "Lady Pank" wydanym pod koniec roku. Zespół wówczas konkurował głównie z Republiką oraz innymi grupami takimi jak Perfect, Oddział Zamknięty, Lombard, Bajm i Maanam[4].

Janusz Panasewicz, wokalista zespołu
Na drugim albumie zespołu pt. "Ohyda" wydanym w 1984 roku zespół przedstawił utwory bardziej urozmaicone i bogato zaaranżowane. Zespół wystąpił w Sali Kongresowej z okazji setnego wydania listy przebojów Radiowej Trójki[3]. Najlepszy koncert na Rock Arenie w Poznaniu. W Opolu zespół zaprezentował kolejny festiwalowy przebój pt. "To jest tylko rock and roll". Na listach przebojów znalazły się piosenki: "Zabij to", "A to ohyda" i "Tango stulecia". Ponadto wystąpił w filmie Pawła Karpińskiego pt. To tylko Rock. W grudniu zespół otrzymał złote płyty za "Lady Pank" Tonpressu i "Ohydę" Savitoru. W tym czasie znane stały się liczne zabawy w hotelach organizowane przez Jana Borysewicza[3]. Oprócz tego w 1984 dla żartu zagrali "Augustowskie noce" Marii Koterbskiej (muzyka Franciszka Leszczyńska, słowa Andrzej Tylczyński i Zbigniew Zapert) oraz "Białą flagę" Republiki (prowokacyjnie)[3]. Wówczas powstała rywalizacja Lady Panku z Republiką zorganizowana przez fanów obu grup muzycznych. Sami muzycy znali się i nie wywoływali konfliktów co później przypieczętowano tekstami Grzegorza Ciechowskiego do albumu Tacy sami[3].
Pod koniec roku 1985 zespół rozpoczął występy zagraniczne – w Wielkiej Brytanii, Finlandii (festiwal Ruisrock), ZSRR, a także trzytygodniową trasę koncertową po USA. O podboju Ameryki przez Lady Pank w polskich mediach było głośno. W Stanach został wydana płyta "Drop Everything" (odpowiednik "Lady Pank"), która była promowana singlem i teledyskiem "Minus Zero". Sami muzycy nie znający wówczas języka angielskiego oraz zbytnio niestarający się nie zrobili kariery w Stanach Zjednoczonych[3]. Po powrocie z USA w radio pojawiły się dwa przeboje Lady Pank – "Someone's round the corner", oraz wydana już w Polsce "Sztuka latania" zamieszczona na składance różnych wykonawców właśnie pod tytułem "Sztuka latania". Niedługo potem zespół wydał kolejny singel "Raport z N." / "Rysunkowa postać".
W tym samym roku zespół wystąpił jako gwiazda festiwalu w Sopocie[5]. Był to pierwszy koncert gdy perkusistę, Jarosława Szlagowskiego, zastąpił Andrzej Dylewski (ten sam który wziął udział w nagraniu pierwszego utworu "Mała Lady Punk"). Zespół, a w zasadzie sam Jan Borysewicz, wspomagany wokalnie przez Janusza Panasewicza nagrał muzykę do filmu "O dwóch takich, co ukradli księżyc", którą prezentował już w pełnym składzie w cyklu koncertów pt. "Jacek i Placek, czyli Lady Pank w poszukiwaniu krainy leniuchów". Album "O dwóch takich co ukradli księżyc" został wydany w dwóch częściach w 1986 i 1988 roku. Jeszcze w tym samym roku doszedł singel "Sly" (komp. i sł. Phil Garland) / "This is only rock'N'roll". Zespół Lady Pank koncertował na festiwalu Midem w Cannes oraz w Tokio gdzie otrzymał wyróżnienie i główną nagrodę dla Borysewicza jako najlepszego kompozytora za "Mniej niż zero" na Tokio Music Festiwal[3].

Dezerter Piosenka


Dezerter

Powstał w maju 1981 w Warszawie pod nazwą SS-20 (nazwa radzieckiego pocisku balistycznego zdolnego przenosić głowice nuklearne), założony przez gitarzystę Roberta "Robala" Materę, basistę Dariusza "Stepę" Stepnowskiego oraz perkusistę i autora tekstów Krzysztofa Grabowskiego. Jesienią do grupy dołączył wokalista Dariusz "Skandal" Hajn. Pierwszy ważniejszy występ muzycy zagrali w listopadzie na warszawskiej Mokotowskiej Jesieni Muzycznej. Wiosną 1982 zespół zagrał trasę "Rock Galicja" po południowej części Polski u boku TZN Xenny i Deutera[1]. Latem wystąpił na festiwalu w Jarocinie, gdzie został sfilmowany przez Pawła Karpińskiego i umieszczony w jego krótkim reportażu pt. Jarocin '82. W tym okresie została zmieniona nazwa zespołu z SS-20 na Dezerter (w Jarocinie grali jako SS-20, natomiast w reportażu Jarocin '82 w napisach końcowych są już opisani jako Dezerter)[2].
W 1983 doszło do sesji nagraniowej, podczas której zostały zarejestrowane cztery utwory wydane niewiele później na tonpressowskim singlu "Ku przyszłości" (później część nakładu płytki została zniszczona w wyniku ingerencji cenzury). Jedna z piosenek z singla "Spytaj milicjanta" ukazała się rok później na kasecie World Class Punk zawierającej nagrania grup punkrockowych z różnych krajów[1]. Tymczasem w czerwcu zespół pojawił się w kolejnym filmie Karpińskiego – To tylko Rock do którego nagrał piosenkę "Ale Show" ("T.V. Show")[3] (utwór zaopatrzony w anglojęzyczny tytuł "One Big Gang" ukazał się w 1987 na kompilacji różnych wykonawców Tour De Farce, vol. 2 wydanej przez niemiecką wytwórnię eMpTy Records[4] ). W sierpniu wystąpił ponownie na FMR w Jarocinie. Jeszcze w tym samym roku został po raz kolejny uwieczniony w obrazie tym razem przez Mariusza Trelińskiego w jego krótkometrażowym Filmie o pankach[5].
Latem 1984 muzycy po raz kolejny wystąpili w Jarocinie, gdzie wdali się w ostrą sprzeczkę z organizatorami. Nagrania jarocińskiego występu pojawiły się na kasecie Jeszcze żywy człowiek wydanej własnym sumptem przez zespół (Tank Records). Dwa utwory z Jarocina: "Nie ma zagrożenia" i "Plakat" trafiły również na oficjalną składankę pt. Fala wydaną rok później przez Polton. W 1985 w barwach Tank Records pojawiła się kolejna kaseta pt. Izolacja (zawierająca nagrania z warszawskiego klubu "Hybrydy"). W tym okresie wokalista kanadyjskiej grupy D.O.A. Joey Keithley (D.O.A. koncertował wówczas w Polsce) zabrał ze sobą taśmy z nagraniami Dezertera (materiał z singla plus nagrania z Jarocina '84 i nielegalnej sesji w studiu radiowym) do Ameryki w celu wydania albumu (płyta, która miała nosić tytuł Greatest Shits ukazała się w barwach wytwórni Maximum Rock'n'Roll dopiero w 1987 jako Underground Out of Poland)[1].
Jesienią 1985 Stepnowskiego zastąpił Paweł Piotrowski. W tym składzie zespół w roku nagrał w studiu kolejne utwory: "Nie ma nas" i "Uległość", które ukazały się dopiero w 1988 na składance Jak punk to punk. Pod koniec 1986 odszedł z Dezertera "Skandal" (zmarł w 1995). Jego obowiązki przejął gitarzysta Robert Matera. W 1987 muzycy przystąpili do nagrań debiutanckiego albumu. W sesji gościnnie wziął udział "Skandal", a także gitarzysta Rafał "Kwasek" Kwaśniewski. Płyta miała nosić tytuł Kolaboracja, ale cenzura go zablokowała i w efekcie ukazała się jako Dezerter (dopiero reedycje albumu ukazywały się pod jego oryginalnym tytułem). Niektóre fragmenty utworów na płycie zakwestionowane przez cenzorów zostały zagłuszone w nagraniach krótkimi sygnałami dźwiękowymi (tzw. "pikami"). W tym czasie wzmogła się działalność koncertowa zespołu. Muzycy występowali wówczas w kraju na ważniejszych festiwalach ("FMR Jarocin" czy "Róbrege"). W 1988 grupa przystąpiła do nagrań kolejnego albumu. Płytę, która miała nosić tytuł Kolaboracja II cenzura ponownie opatrzyła tytułem Dezerter. Pierwotny tytuł albumu został przywrócony podobnie jak w poprzednim przypadku dopiero przy okazji jego reedycji w 1997[1].
W 1990 Dezerter wystąpił w Finlandii, RFN, Szwajcarii, Francji, Japonii (Tokio, Nagoya, Osaka), a także przystąpił do rejestracji materiału na kolejny album pt. Wszyscy przeciwko wszystkim. W 1992 ukazała się płyta Blasfemia, która została także wydana we Francji. W 1993 muzycy z gościnnym udziałem wokalistki Hey Katarzyny Nosowskiej nagrali cztery nowe wersje starych utworów, które trafiły na singel "Dezerter". Piosenki te zostały również włączone do albumu Jak powstrzymałem III wojnę światową, czyli nieznana historia Dezertera zawierającego archiwalne nagrania grupy z całego okresu działalności. W tym czasie Dezertera na rzecz Armii opuścił Piotrowski. Matera z Grabowskim i m.in. z gościnnym udziałem "Niki" (wokalistki Post Regiment) w następnym roku przystąpili do nagrań na kolejną płytę Ile procent duszy?. Po wydaniu albumu do zespołu dołączył w charakterze basisty były gitarzysta grupy Kinsky Tomasz Lewandowski ("Tony von Kinsky"). W nowym składzie i z gościnnym udziałem byłego wówczas wokalisty Deutera Pawła "Kelnera" Rozwadowskiego grupa zarejestrowała i wydała w następnym roku album Deuter, zawierający kompozycje tego zespołu. Program koncertowy Dezertera został wówczas rozszerzony o utwory Deutera, które muzycy wykonywali wspólnie z "Kelnerem"[1].
Rok 1996 przyniósł kolejną płytę Mam kły mam pazury. W 1997 muzycy dokonali reedycji albumu Kolaboracja II. Do pierwotnych wersji utworów została dograna dodatkowa ścieżka gitary, a utwór "Budujesz faszyzm przez nietolerancję" został całkowicie nagrany od nowa[1] (jego pierwotna wersja z 1988 została przez cenzurę pozbawiona prawie całego tekstu). W 1998 ukazał się kolejny album z premierowym materiałem Ziemia jest płaska. Rok później z zespołu odszedł Lewandowski[6].
W 2001 duet: Grabowski i Matera (podobnie jak w przypadku płyty Ile procent duszy?) zarejestrowali materiał na płytę Decydujące starcie. Tuż po jej wydaniu do Dezertera dołączył basista Hey Jacek Chrzanowski. W tym składzie grupa dała m.in. koncerty z zespołami Conflict i Subhumans podczas trasy w Anglii (2002) oraz występ z Dead Kennedys i Chumbawambą (2002, Kraków)[6]. W 2003 muzycy nagrali cover zespołu Kryzys "Dolina Lalek", który ukazał się na tribute albumie Dolina Lalek: Tribute to Kryzys vol. 1. W 2004 Matera, Chrzanowski i Grabowski nagrali kolejną płytę Nielegalny zabójca czasu[6]. Dwa lata później ukazał się dwupłytowy zestaw najbardziej znanych utworów zespołu Punk's Not Jazz. W 2009 na płycie Gajcy! (zawierającej utwory nagrane przez różnych wykonawców do tekstów Tadeusza Gajcego) wydanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego muzycy zaaranżowali utwór "Śpiew murów"[7]. W listopadzie tego samego roku grupa wzięła udział w koncertach w Stanach Zjednoczonych (w tym w festiwalu "Performing Revolution in Central and Eastern Europe" organizowanym przez Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku z okazji dwudziestej rocznicy zerwania żelaznej kurtyny. Na festiwalu zagrały zespoły z Europy Wschodniej i Centralnej – przedstawicielem Polski był Dezerter)[8]. W 2010 członkowie zespołu przystąpili do prac nad płytą Prawo do bycia idiotą, której premiera miała miejsce 11 października 2010. Album ten uzyskał Nagrodę Muzyczną Fryderyk w kategorii rock.
W 2006 wytwórnia Jimmy Jazz Records wydała podwójny tribute album Nie ma zagrożenia jest Dezerter.

Gunsach

Ach, jednak nie udało mi się zdążyć do północy. Ale starałam się! Tylko jak zwykle wszystkie plany diabli wzięły. Prezentuję Wam najczarniejszy rozdział w historii opowiadania, mam nadzieję, że jakoś przez to przebrniecie :) I dziękuję za wszystkie komentarze, jesteście cudowni!
Powiadają, że człowiek uczy się przez całe życie – to przynajmniej słyszałam już tyle razy od swojego ojca. Tymczasem miałam już te dwadzieścia trzy lata życia za sobą i byłam pewna jedynie trzech rzeczy: matematyka RZECZYWIŚCIE przydaje się w dorosłym życiu, jednak po butelce Nightrain zaczyna rządzić się swoimi własnymi prawami; gdybym zechciała teraz posadzić palmę obok swojego domu, prawdopodobnie dopiero moje wnuki mogłyby cieszyć się jej doskonałością i wielkością; no i ostatnia, a jednak z jakiegoś powodu najważniejsza z nich wszystkich – za nic w życiu nie chciałabym być osobą, która wkurzy Slasha.
Do tej końcowej rzeczy przekonałam się w pełni dopiero wtedy, kiedy zobaczyłam jego wzrok tej nocy, której odkrył, że ćpam. Przyznam szczerze, że wcześniej nawet nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym się tego obawiać: chłopak był przecież oazą spokoju i nieczęsto unosił się gniewem. Poza tą beznadziejną sytuacją w barze, przez którą później z nim zerwałam, i walnięciem Adama w restauracji, kiedy próbował mi się oświadczyć, chyba jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Obiecałaś – warknął, zanim zdążyłam się odezwać. – Obiecałaś, że nie ulegniesz ich wpływom.
Zmarszczyłam brwi, niezdolna do długotrwałej koncentracji. Wciąż chyba nie docierało do mnie, że spotkałam Hudsona akurat wtedy, kiedy było to najmniej wskazane.
- Slash, ja…
- Co brałaś? – zapytał, nawet nie czekając, aż dokończę.
- Co?
- Pytam się, jaki narkotyk ci podał.
- Heroinę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Nie chciałam go kłamać, nie w tej sprawie. Poza tym i tak było mi wszystko jedno, co się teraz wydarzy. Chłopak chyba jednak nie myślał w podobny sposób – kiedy wypowiedziałam to jedno jedyne słowo, syknął i skrzywił się, jakbym właśnie oświadczyła coś całkowicie okropnego. – Błagam cię, Slash, to nie czas na…
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakim gównem jest heroina, Susie? – jęknął Hudson, chowając twarz w dłoniach. – Czy naprawdę jesteś aż taką idiotką, by nie zauważać spraw rzeczywistych?
Mimowolnie się wzdrygnęłam. Jeszcze nigdy nie zwracał się do mnie w ten sposób, to było coś zupełnie nowego. Chyba wciąż miałam wrażenie, że to jakiś zły sen, z którego miałam się niedługo wybudzić. Ale nie, widziałam przecież wszystkich tych ludzi w klubie, muzyka działała drażniąco na moją głowę i wciąż miałam ten okropny posmak w ustach – to wszystko było zbyt realne, by mogło być tylko kolejnym nocnym koszmarem.
- Susie, to po prostu nie do pomyślenia – powiedział cicho Slash i zauważyłam, że przypatruje mi się teraz z bólem w oczach. – Nawet nie mogę patrzeć na ciebie, kiedy jesteś w takim stanie, to nie ty, to…
- I uważasz, że to TY powinieneś pouczać mnie w tej sprawie? – parsknęłam, powoli tracąc nad sobą panowanie. Ostatnie słowa chłopaka zabolały mnie bardziej, niż mogłabym przypuszczać; w jednej chwili miałam ochotę znaleźć się jak najdalej od niego. – Ty przestrzegasz mnie przed ćpaniem, choć sam stale to robisz w przerwach między imprezowaniem a piciem. Ty przeklinasz heroinę, choć sam nie mogłeś bez niej żyć w pewnym momencie swojego życia. I w końcu to ty posuwasz się do stałego kontrolowania dziewczyny, którą straciłeś już dawno temu, i to właśnie przez swoją głupotę.
Slash wpatrywał się we mnie tak wnikliwie, że po kilku sekundach odwróciłam wzrok. W tej samej chwili mężczyzna prychnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Wydaje mi się, że powinniśmy już stąd iść – mruknął i chwycił mnie za ramię. Zaczął przepychać się przez tłum, a we mnie aż wrzało na myśl, że tak po prostu zignorował moje słowa i dalej zachowywał się jak mój ojciec.
Próbowałam mu się wyrwać, ale chłopak był ode mnie silniejszy i na nic zdawały się moje wysiłki. Zaczęłam rozglądać się po lokalu, myśląc, że może znajdę tu chociaż jedną znajomą osobę, która zechce uwolnić mnie od tego tyrana, jednak otaczały mnie same nieznane mi twarze.
- Zguba znaleziona – zawołał Slash po kilku minutach, zatrzymując się gwałtownie przy barze.
- Kurwa, to wspaniale, to przecież… – zaczął Duff z uśmiechem na twarzy, jednak wtedy spojrzał na mnie i jego twarz zastygła w wyrazie zdziwienia. – Czy ona…?
- Tak, jest kompletnie nawalona.
Nie mogłam już znieść tego martwego tonu Slasha i zmartwionej miny McKagana. Wszystko drażniło mnie coraz bardziej, ponieważ byłam strasznie zmęczona, a dudniąca muzyka i rozpychający się ciągle ludzie nie polepszały mojego stanu. Poza tym miałam już dosyć towarzystwa Hudsona i jego nadzoru, dlatego wyrwałam mu się, kiedy tylko najmniej się tego spodziewał. Westchnął ciężko i ponownie wyciągnął rękę w moją stronę, a moje ociężałe i spowolnione ruchy sprawiły, że prawie od razu znalazłam się w poprzednim położeniu.
- Slash, puść mnie w tej chwili – warknęłam, próbując uwolnić się z jego uścisku. Chłopak jednak całkowicie ignorował moje prośby, a pozbawiona wyrazu twarz i bijąca od niego oziębłość jeszcze tylko podkręcały mój gniew.
- Powinniśmy zabrać ją do domu – mruknął ze zmartwieniem w głosie Duff.
Gitarzysta skinął głową i ruszył bez słowa przed siebie, automatycznie ciągnąc mnie za sobą. Przeszliśmy jednak tylko kilka kroków, kiedy w pobliżu mignęła mi znajoma grzywa i chwilę później z tłumu wyłonił się Tommy, a zaraz za nim Nikki.
- Susie, kochanie, tu jesteś! Już myśleliśmy, że utonęłaś w tym kiblu – zażartował perkusista, jednak chwilę później zauważył nasze poważne miny i palce Slasha zaciśnięte na moim przegubie. – Hej, chłopaki, coś się stało? Nie świętujecie po udanym występie?
- Nie – odparł szorstko Slash.
- Ludzie, naprawdę uważam, że powinniśmy wszyscy trochę wyluzować. Jest piękny piątkowy wieczór i… – zaczął Nikki, widząc moje błagalne spojrzenie, jednak Hudson nawet nie dał mu szansy dokończyć. Zbliżył się do niego z groźnym wyrazem twarzy i wymierzył palec w jego stronę. Duff stał obok, czekając na dalszy rozwój wypadków, a ja chciałam jak najszybciej wydostać się z tej pokręconej i męczącej sytuacji.
- To ty, skurwielu, odpowiadasz za to, co się dzisiaj stało – wycedził Hudson w stronę Sixxa. Nie było to nawet pytanie, jedynie stwierdzenie faktu. – Jesteś pieprzonym śmieciem, zapamiętaj to, kurwa…
- Dziewczyna sama do mnie przyszła, wcale nie namawiałem ją do ćpania – warknął Nikki, spoglądając ze złością na gitarzystę Gunsów. – Jesteś zazdrosny, bo to moje towarzystwo wolała, co? Bo zlała ciebie i…
Nie dane było mu dokończyć tego, co chciał powiedzieć, bo wielka pięść Slasha wystrzeliła w powietrze i zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać, wylądowała na nosie Sixxa z niebywałą precyzją. W jednej chwili usłyszałam wrzask uderzonego i zauważyłam, że Tommy zrywa się, by pomóc swojemu kumplowi. Duff natychmiast zagrodził mu drogę, powstrzymując go stanowczo ruchem dłoni.
- Naprawdę nie chciałbym, żeby to się źle dla kogokolwiek skończyło – mruknął cicho, ale Lee od razu wyrwał się do przodu.
- Ten skurwiel właśnie walnął Nikki’ego i ty uważasz, że wszystko jest w porządku?! – wrzasnął, wskazując na Slasha, który patrzył z odrazą na leżącego na ziemi Sixxa.
- Nie pozwolę na to, żebyście sprowadzili Susie na dno – syknął Hudson. – Ona wam ufa, a prawda jest taka, że jesteście bandą jebanych idiotów. Jeszcze raz się do niej zbliżycie, a nie będę już, kurwa, taki miły.
I szarpnął mną, żebym dalej za nim szła. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie w kierunku chłopaków z Mötley Crüe, mając nadzieję, że wybaczą mi to, co stało się przed chwilą. Nikki nie wyglądał za dobrze z krwią spływającą mu po brodzie, ale przynajmniej odzyskał już jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, bo rozglądał się nieprzytomnym spojrzeniem po lokalu. Tommy pomógł wstać kumplowi, po czym podniósł głowę i nasze spojrzenia spotkały się na jedną chwilę…
Właśnie wtedy poczułam na skórze podmuch chłodnego powietrza i zorientowałam się, ze Slash wyprowadził mnie z klubu. Chciał pociągnąć mnie dalej, ale gwałtownie stanęłam i nie chciałam postawić ani kroku więcej.
- Czy już kompletnie ci odbiło? – wrzasnęłam, odsuwając się od niego z odrazą. – Już nawet nie możesz zachować się porządnie wobec ludzi, których lubię? Chcesz w ten sposób zwrócić na siebie uwagę? Proszę, rób tak dalej, ale ja tego nie kupuję. To po prostu…
Szukałam odpowiedniego słowa, jednak w tym samym czasie Duff kręcił energicznie głową, próbując powstrzymać mnie przed mówieniem. Slash patrzył na mnie ze znużeniem, jakby od niechcenia, co tylko jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło i sprawiło, że chciałam znaleźć się jak najdalej od tego człowieka.
- Dobra, w porządku, wiesz, co ci powiem? Mam dosyć – warknęłam w jego stronę, ale on dalej tam stał, całkowicie niewzruszony moją złością. – Pieprz się. Po prostu się, kurwa, pieprz.
Hudson wzdrygnął się lekko, ale pozostawał nieugięty. Duff stał obok, kompletnie załamany, nie wiedząc, co ma zrobić i jak uratować sytuację. W pewnym sensie zrobiło mi się go nawet żal, bo przecież nie zrobił nikomu nic złego, a jedynie chciał pozostać lojalnym swojemu kumplowi. Może właśnie dlatego poczułam się jeszcze bardziej poirytowana?
- Susie, skłamałbym, mówiąc, że przykro mi z powodu Nikki’ego – powiedział po chwili Slash tak cicho, że ledwo go usłyszałam. – To, co ci zrobił, jest świństwem. Może kiedyś to zrozumiesz…
- On wcale nie… – zaczęłam, ale McKagan rzucił mi błagalne spojrzenie i zamilkłam. Westchnęłam ciężko i mruknęłam: – Po prostu zabierzcie mnie do domu, nie mam zamiaru sterczeć tu pół nocy.
Szczerze mówiąc – marzyło mi się ciepłe łóżko oraz chwila ciszy i spokoju. Byłam wściekła na Slasha za to, jak się dziś zachował, ale prawda była taka, że nawet nie miałam siły się z nim kłócić. Prawdopodobnie i tak nic by do niego nie dotarło.
Szliśmy w milczeniu przez jakieś dwadzieścia minut, żadne z nas niezdolne do powiedzenia niczego sensownego. Nawet Duff, zazwyczaj taka pogodna i wesoła osoba, zasępił się i podążał za mną ze spuszczoną głową. Po Hudsonie nie było widać jakichkolwiek emocji, ale byłam pewna, że w środku targają nim negatywne uczucia. Zabawne, jak kiedyś podziwiałam w nim to, że tak dobrze radził sobie z zachowaniem spokoju w ciężkich chwilach. Dzisiaj, kiedy byłam na niego naprawdę zła, wolałam, żeby wykrzyczał mi w twarz, co o tym wszystkim sądzi, niż żeby nie odzywał się w ogóle.
Kiedy już znaleźliśmy się przy moim domu, nawet nie zatrzymywałam chłopaków, którzy, jak gdyby nigdy nic, weszli za mną do mieszkania – ogarnęło mnie takie zmęczenie, że było mi już wszystko jedno. Nawet nie chciało mi się z nimi żegnać czy życzyć im miłej nocy, po prostu ruszyłam do sypialni, nie zważając na ich obecność – byłam pewna, że sami opuszczą budynek, kiedy tylko zaspokoją głód i nacieszą się sprawnie działającym telewizorem.
Kładąc się do łóżka, przeanalizowałam jeszcze szybko wydarzenia ostatniej doby. Dzień zaczął się tak dobrze, w końcu pogodziłam się z Gunsami i byłam pewna, że wszystko będzie już w porządku, a jednak… zakończyło się porażką. Nie wiedziałam, czemu to wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób i ile było w tym mojej winy, nie umiałam nawet powiedzieć, czy heroina naprawdę była tego warta. Miałam wrażenie, że po ten narkotyk sięgali najczęściej ludzie, którzy z jakiegoś powodu chcieli zapomnieć i uciszyć ból. Czy właśnie to chciałam osiągnąć? Nie, nie miałam przecież problemów ze swoją przeszłością, a wspomnienia były dla mnie ważne. Pragnęłam jedynie trochę energii i euforii, której heroina nie była w stanie mi dać.
Tej nocy dopadły mnie koszmary. Goniła mnie wielka strzykawka, a z nieba spadał biały proszek, który na początku wzięłam za śnieg. Dopiero kiedy dostrzegłam Nikki’ego, cieszącego się z darów niebios, zrozumiałam swoją głupotę i niedopatrzenie. Substancja zalewała nas z wszystkich stron, jednak Sixx zdawał się całkowicie tego nie dostrzegać, dalej radując się z napływu ulubionego produktu. Kiedy zauważyłam, że heroina sięga mu już do klatki piersiowej, chciałam krzyczeć, jakoś go ostrzec, jednak z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Spróbowałam jeszcze raz, dalej bez skutku. Pragnęłam ratować swojego przyjaciela, jednak było już za późno – zaufał groźnemu narkotykowi i nie miał już opcji odwrotu. Tymczasem substancji przybywało i przybywało z sekundy na sekundę…
Obudziłam się, całkowicie zlana potem. Ten sen utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że Ozzy Osbourne to mądry człowiek i miał rację przynajmniej co do jednego – heroina to gówno, a każdy, kto powierzał jej swoje życie, był totalnym idiotą.

***

- Wczorajsza noc była, kurwa, odlotowa.
- Dopóki nie…
- Ach, tak, to zrozumiałe.
- Nie pomyślałbym, że byłaby do tego zdolna…
- Przegięła, i to mocno. Nie powinna była tego robić.
- Mogło skończyć się gorzej.
- Jasne, że mogło. Gdybyśmy nie przerwali tym skurwielom…
- W każdym razie kiepsko wyszło. A daliśmy taki dobry koncert…
Usłyszałam czyjeś westchnięcie. Osoby, których głosy mnie dochodziły, na chwilę zamilkły, co dało mi trochę czasu na zastanowienie się. Nie przypominałam sobie, żebym ostatniej nocy kogokolwiek do siebie zapraszała, chociaż jeśli miałam być szczera – nie pamiętałam właściwie zbyt wielu rzeczy z ostatnich kilkunastu godzin.
Powoli usiadłam na łóżku, czując lekkie zawroty w głowie. Mój żołądek jeszcze całkowicie się nie ustabilizował, choć podejrzewałam, że była to raczej wina głodu – dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak dawno już nie jadłam. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Promienie słoneczne wpadające do pokoju jeszcze nigdy nie drażniły mnie tak jak w tamtym momencie, dlatego leniwym krokiem podeszłam do okien i zasłoniłam je wszystkie, zanim zdążyłabym całkowicie stracić przez nie wzrok.
Dopiero wtedy przypomniałam sobie o głosach z salonu. Niby skądś je kojarzyłam, jednak nie mogłam dziś zbytnio ufać swojej głowie – była pogrążona w całkowitym chaosie i nie przetwarzała informacji we właściwy sposób. Zbliżyłam się więc ostrożnie do drzwi, uchyliłam je i wyjrzałam. Czarna czupryna, którą dostrzegłam kilka metrów dalej, znacznie mnie uspokoiła, jednak coś powstrzymało mnie przed dołączeniem do jej właściciela. Miałam niejasne przeczucie, że powinnam trzymać się od niego jak najdalej, choć nie do końca wiedziałam, czemu tak było.
Po kilku minutach miałam już dość samotnego ukrywania się w sypialni, poza tym mój żołądek coraz głośniej domagał się jedzenia. Niepewnie wyszłam z pokoju i skierowałam się do salonu, gdzie zastałam Duffa, przeglądającego jedną z ambitniejszych książek z mego zbioru, oraz Slasha, który opierał się luzacko o ścianę niedaleko kumpla.
- Wstałaś wreszcie – odezwał się McKagan, uśmiechając się radośnie. Twarzy Hudsona nawet nie widziałam, jednak nie wyglądał na tak zadowolonego jak jego przyjaciel.
- Nie wiedziałam, że tu jesteście – bąknęłam, spoglądając na nich pytająco.
- Nie opuściliśmy twojego domu od momentu, w którym cię do niego przyprowadziliśmy – odparł obojętnie Slash.
- Och. – A więc jednak nie trafiłam tu sama. Coś w końcu zaczęło kształtować się w mojej głowie.
Ponownie zaburczało mi w brzuchu, więc skierowałam się do kuchni, by wreszcie zaspokoić wygłodniały żołądek. Ostatnio męczyłam go tylko alkoholem oraz narkotykami i nie byłam pewna, czy rzeczywiście był tym zachwycony. Ciekawiło mnie to, jak faceci dawali radę funkcjonować tak na co dzień – odżywiali się jeszcze gorzej niż ja, spożywali za to o wiele więcej tych trujących substancji. Mieli niesamowite organizmy.
Kiedy szykowałam sobie śniadanie, nie mogłam właściwie na niczym się skupić. Dekoncentrowało mnie wszystko dookoła: mucha latająca po kuchni, zapach smażonych tostów, odgłosy krzątaniny ludzi na zewnątrz. Miałam nadzieję, że ten dziwny stan potrwa krócej niż taki normalny kac, którego doświadczałam po każdej imprezie z Gunsami.
Po kilku minutach wróciłam do chłopaków, tym razem już z posiłkiem na talerzu. Choć nie jadłam już tyle czasu, a tosty roztaczały wokół siebie smakowitą woń, mój żołądek ściskał się za każdym razem, kiedy pomyślałam, że mogłabym je zaraz przełknąć. Nie wiem, czy była to naturalna reakcja organizmu odzwyczajonego od tej czynności, ale skutecznie odpychało mnie to od przyjmowania posiłku. Usiadłam więc na kanapie i postawiłam talerz obok siebie, od razu podnosząc wzrok na chłopaków, którzy przyglądali mi się niepewnie.
- Dobra – zaczęłam, marszcząc brwi. – Zachowujecie się dziwnie. Jesteście podejrzanie cicho i mam wrażenie, że coś przede mną ukrywacie.
Duff zerknął na Slasha, ten jednak pozostawał całkowicie obojętny na otoczenie. Jeszcze chyba nigdy nie widziałam go tak pozbawionego emocji.
- To raczej dziwne, że poszłam do klubu z Tommym i Nikkim, a wróciłam do domu razem z wami, prawda? – kontynuowałam, starając się zmusić chłopaków do mówienia. Ich milczenie coraz bardziej mnie irytowało, moje słowa wymusiły jednak na Slashu jakąś reakcję – chłopak wyprostował się i zwrócił w moją stronę.
- To rzeczywiście dziwne, Susie – odpowiedział chłodno. – Dziwne, że mogłabyś spędzić z nami choćby sekundę dłużej. Że oderwałabyś się od swoich nowych przyjaciół i zaczęła słuchać moich rad.
- Ach, więc to cię boli – parsknęłam ironicznie, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Jesteś wściekły, bo wczorajszy wieczór spędziłam w gronie chłopaków z Mötley Crüe, a nie z tobą i resztą, tak?
Hudson wytrzeszczył na mnie oczy, całkowicie zdumiony. Duff siedział cicho, spoglądając to na mnie, to na swojego kumpla; nie wyglądał, jakby chciał mieszać się do naszej sprzeczki. Nawet nie potrafiłam powiedzieć, czemu nagle tak się zdenerwowałam i zrezygnowałam ze spokojnej rozmowy. Może po prostu nie byłam przyzwyczajona do tej oziębłości bijącej od chłopaka, do tego zdegustowania, które można było zobaczyć w jego oczach, kiedy tylko pokazał w końcu swą twarz…
- Czy ty w ogóle słyszysz to, co mówisz, Susie? – warknął Slash. – Okłamujesz swoich przyjaciół, zadajesz się z tym pieprzonym śmieciem, który namawia cię do największego gówna, jakie znam, całkowicie nas olewasz, po czym śmiesz twierdzić, że jesteśmy o nich, kurwa, zazdrośni? Pomyśl przez chwilę.
Zatkało mnie. Przez pierwsze kilkanaście sekund nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc po prostu mierzyliśmy się wzrokiem w całkowitej ciszy. Nie rozumiałam, czemu Saul widział to właśnie z tej perspektywy, czemu tak uparcie trzymał się swojej wersji wydarzeń…
- Nie okłamałam swoich przyjaciół… – zaczęłam, ale Hudson gwałtownie mi przerwał.
- Och, jasne. Teraz swoimi przyjaciółmi nazywasz tych gnojków, ich nigdy byś nie oszukała.
- Jejku, Slash, czemu tak uczepiłeś się tych chłopaków? – warknęłam, podnosząc się raptownie z kanapy.
- Bo nie podoba mi się to, co z tobą robią! – krzyknął, tracąc kontrolę nad emocjami. Duff wyglądał na zaalarmowanego stanem swojego kumpla, jednak został stanowczo odepchnięty, kiedy podniósł się, by zapanować nad sytuacją. – Totalnie cię nie poznaję, Susie. Zupełnie, jakby nie pozostał w tobie nawet ślad tej cudownej dziewczyny, którą znałem.
Było tak, jak gdyby ktoś kopnął mnie w brzuch. Oto ja, Susan Bones, stałam na środku pokoju, twarzą w twarz ze Slashem, nadal w tych brudnych i śmierdzących ubraniach z wczorajszego wieczora, czując się jak jakaś zepsuta zabawka. Nigdy jeszcze brak akceptacji ze strony osoby, która tyle dla mnie znaczyła, nie był tak bolesny.
- W takim razie co tu jeszcze robisz? – wycedziłam przez zęby. – Czemu jeszcze tu jesteś, skoro gardzisz mną w takiej postaci, co?
- Chyba wciąż mam nadzieję na to, że uda mi się ciebie odzyskać – odparł martwym głosem chłopak. Podniosłam na niego wzrok, a serce załomotało mi szaleńczo w klatce piersiowej. Nawet Duff rzucił mu oszołomione spojrzenie, jednak Slash zupełnie nie zwracał na niego uwagi. Nie wiedziałam nawet, czy jego słowa dalej dotyczyły mojego rzekomego problemu z narkotykami czy też… Och, nie, to niemożliwe. Na pewno miał na myśli odzyskanie „dawnej Susie”, tej, która nie znała ciemnej strony dragów.
Chciałam coś odpowiedzieć, naprawdę. Targało mną jednak tak wiele sprzecznych emocji: z jednej strony nienawidziłam Slasha za to, jak się ostatnio zachowywał i jak bardzo starał się kontrolować mnie we wszystkim, co robiłam; zaraz potem odzywała się we mnie ta część, która z jakiegoś powodu poczuła się poruszona tym, jak bardzo się o mnie troszczył i dbał o to, by nic mi się nie stało.
- Nieważne – warknęłam po chwili. Widząc zdziwione spojrzenia chłopaków, a już zwłaszcza grymas na twarzy Hudsona, po kilku sekundach zastąpiony na powrót obojętną miną, przez chwilę sama zaczęłam się zastanawiać, czemu byłam dla nich taka okropna. Och, trudno. Kto by się przejmował? – Idę się trochę ogarnąć. Znacie chyba drogę do wyjścia.
Bez żadnego pożegnania ruszyłam do pokoju, z którego wzięłam jakieś czyste ciuchy, i udałam się do łazienki. Chłodna woda z prysznica jeszcze nigdy nie była dla mnie tak zbawienna, czułam, jakbym zmywała z siebie coś naprawdę niewygodnego i uciążliwego – może był to wstyd, może tylko złe wspomnienia ostatnich dni… W każdym razie czułam się o wiele lepiej niż jeszcze kilkanaście minut wcześniej, a skoro nie było tu już nikogo, kto próbowałby mnie kontrolować, dzień szykował się naprawdę wspaniale.
Umalowanie się było dziś naprawdę konieczne – miałam za sobą ciężką noc i było to niestety widoczne poprzez głębokie cienie pod oczami. Poza tym czarna kredka, rzęsy i wyrazista pomadka – miałam dzisiaj wielką ochotę na bardziej uderzające podkreślenie urody.
Ze swojego pokoju wzięłam jeszcze małą torebkę na najpotrzebniejsze rzeczy i już miałam skierować się do wyjścia, kiedy nagle usłyszałam z salonu jakieś odgłosy. Już nawet bez zaglądania tam potrafiłam określić, o co chodziło.
- Nadal tu jesteście? – westchnęłam, błyskawicznie pojawiając się w pokoju. Slash i Duff nawet nie zmienili pozy przez ten czas, kiedy byłam w łazience, co tylko jeszcze bardziej mnie poirytowało. Zupełnie jakby nie wzięli moich słów na poważnie…
- Postanowiliśmy trochę tu pobyć – mruknął Slash pod nosem.
- Masz ładniejsze mieszkanie niż my – dodał Duff z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
- Bardzo mi przykro – powiedziałam, starając się utrzymać spokojny ton głosu – ale właśnie stąd wychodzę, a wy nie zostaniecie tu sami.
- Wychodzisz, co? – zainteresował się Hudson, podnosząc na mnie wzrok. – A mógłbym wiedzieć gdzie?
- Planowałam iść do Mötley House – wymówiłam te słowa bardzo wyraźnie, by zobaczyć reakcję Slasha, jednak on chyba był przygotowany na taką odpowiedź. – Ot tak, zwykłe spotkanie towarzyskie. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
Naprawdę nie wiedziałam, skąd bierze się we mnie tyle nienawiści i zaciekłości, ale przychodziło mi to całkiem naturalnie, nie mogłam tego powstrzymać. Zresztą… Czy chciałam w ogóle temu zapobiegać?
- Kiedy ci to przejdzie?
- Ależ co takiego?
- Ten okres zadawania się z niewłaściwymi osobami i robienia niewłaściwych rzeczy.
- Akurat ja uważam ich za naprawdę fajnych kolesi – odpowiedziałam, koncentrując się jedynie na części jego wypowiedzi. – Twoje zdanie chyba się tu nie liczy.
- Nie podoba mi się to, Susie – powiedział Slash cicho. Nie wyczułam w jego głosie złości ani niechęci do mnie, jedynie smutek i żal, co na chwilę zbiło mnie z tropu. – Oni sprowadzają cię na złą drogę, powinnaś to zauważyć. Zwłaszcza Nikki, on…
- To dlatego go wczoraj uderzyłeś? – wycedziłam, mrużąc oczy. Dostrzegłam cień zdumienia na twarzy chłopaka i szybko wykorzystałam ten moment ciszy. – Myślałeś, że nie pamiętam, co? Że nie pamiętam, jak walnąłeś mojego kumpla bez żadnego powodu, po czym zostawiłeś go w takim stanie na środku klubu? Cóż, a jednak. I tobie może nie podobać się to, jakie mam z nimi stosunki, ale nie masz żadnego prawa, by ich tak traktować. Zachowałeś się jak dupek, a teraz ja zamierzam to naprawić. Idę do nich, żeby przeprosić Nikki’ego i czekać na wybaczenie za coś, co ty zrobiłeś pod wpływem impulsu.
Hudson nie odpowiadał, tylko dalej tępo na mnie patrzył, dlatego chwyciłam za klamkę i już otwierałam drzwi, kiedy chłopak gwałtownie zatrzasnął je przede mną.
- Nigdzie nie pójdziesz – mruknął, kręcąc głową. – To już wymyka się spod kontroli.
- Nie możesz zakazać mi wyjść z mojego domu – parsknęłam, ponownie zbliżając się do drzwi, jednak i tym razem Saul mi przeszkodził. – To niedorzeczne, Slash. Przepuść mnie, do jasnej cholery, chcę stąd, kurwa, wyjść.
- To dla twojego dobra, Susie – odezwał się Duff, nagle pojawiając się obok kumpla. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, po czym przeniosłam wzrok na niewzruszoną twarz Hudsona.
- Wy sobie ze mnie, kurwa, żartujecie – warknęłam. – Chcę wyjść z tego pieprzonego domu, żeby spotkać się z kumplami. Nie możecie mnie tu, kurwa, więzić.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że z każdym słowem mój głos brzmiał coraz bardziej histerycznie, ale nie potrafiłam na to nic poradzić. Slash dalej stał przy drzwiach, opierając się o nie ciężko, a Duff patrzył na mnie z mieszaniną żalu i współczucia, przez co kompletnie nie potrafiłam nad sobą zapanować.
- Jesteście pieprzonymi hipokrytami! – wrzasnęłam im prosto w twarz, usiłując wywołać u nich jakąkolwiek reakcję. – Ćpacie codziennie, pijecie codziennie, a do mnie macie pretensje o jedną pieprzoną dawkę heroiny! Nie powinniście teraz zajmować się tym, co zazwyczaj robicie o tej porze? Chlanie, wciąganie, bzykanie dziwek na boku? Nagle wolicie więzić mnie w domu, co?
- Martwimy się o ciebie, Susie – odrzekł cicho basista.
- Jasne – prychnęłam. – Zadbajcie najpierw o siebie, zanim zaczniecie osądzać drugiego człowieka.
Miałam już dosyć ich zawziętości i patrzenia na pełne politowania miny, dlatego pomknęłam do swojego pokoju, przy okazji trzaskając drzwiami. Byłam tak zdenerwowana na chłopaków, że miałam ochotę roznieść cały pokój, a czułam, że to i tak nie przyniosłoby jakiejkolwiek ulgi. Dyszałam z wściekłością, starając się powstrzymać przed zniszczeniem czegokolwiek, jednak miałam zbyt mało silnej woli. Jedno uderzenie i lampka leżała potłuczona na podłodze. Chwila nieuwagi i kawałek szkła przeciął mi skórę na dłoni. Krew kapała na czysty dywan, a ja nawet nie miałam szmatki, by wytrzeć to gówno. Szybko wyciągnęłam z szafy jakąkolwiek podkoszulkę i owinęłam ją wokół dłoni: nie zamierzałam później zmywać czerwonej mazi ze ścian i podłogi.
Nadal wściekle, oparłam się o drzwi i powoli zjechałam na posadzkę. Oparłam czoło o kolana i zaczęłam liczyć do dziesięciu. Nie pomagało – negatywne uczucia nadal kłębiły mi się w głowie, nie dając chwili wytchnienia. Po chwili zaczęły przechodzić w rozpacz i bezradność z powodu bycia uwięzioną we własnym pokoju, a w połączeniu ze złością na chłopaków tworzyły potworną mieszankę.
Co się ze mną działo? Skąd brało się we mnie tyle nienawiści? Westchnęłam, przywołując do siebie obraz zdumionych moim zachowaniem chłopaków. Czemu tak trudno było im pogodzić się z tym, co ze sobą robię? Czemu tak mocno zawzięli się, by mnie naprawić i dlaczego uważali, że problem leży w moich spotkaniach z kolesiami z Mötley Crüe? Co dawało im prawo kontrolować moje postępowanie?
Tak bardzo pragnęłam zobaczyć się z Nikkim i Tommym… Nie mogłam nawet do nich potajemnie zadzwonić, bo telefon znajdował się przecież w salonie, w którym na pewno siedział jeszcze Slash i Duff. Jak miałam się z nimi spotkać, skoro dwóch silnych facetów pilnowało wejścia do mojego domu? Jak miałam, do cholery jasnej, wytłumaczyć im to wszystko i przeprosić Sixxa za wczorajsze wydarzenia?
Pomyślałam o tym, jak wszystko łatwo przychodziło, kiedy w żyłach krążyła kokaina. No, przynajmniej przez kilkanaście minut. Gdybym miała jeszcze jakąś zapasową działkę w specjalnym schowku, z pewnością wytrwanie tutaj przez kilka godzin nie byłoby takim wyzwaniem. Nawet nie miałam pod ręką żadnego alkoholu, którym mogłabym się zająć. Tyle bym dała za choćby jedną paczuszkę białego proszku, tak bardzo pomogłaby mi przetrwać ten ciężki okres…
Nie wiem, jak długo siedziałam na podłodze, zastanawiając się nad sensem swojego istnienia, ale w pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Od razu naparłam na nie całym ciałem, żeby powstrzymać ewentualne wkroczenie kogoś niepożądanego do mojego jedynego schronu, dopiero po kilku sekundach przypominając sobie, że kiedy tu wbiegłam, zapobiegawczo zamknęłam się na klucz. Przynajmniej tyle mi jeszcze zostało.
- Susie? – odezwał się ktoś po drugiej stronie. Nadstawiłam ucho i powoli wypuściłam powietrze z płuc.
- Steven? – zapytałam ostrożnie, nie dowierzając swojemu słuchowi.
- Susie, co się dzieje? – zawołał ze zmartwieniem w głosie mój przyjaciel. – Wpuścisz mnie?
- Nie mogę, Stevie – jęknęłam. – Po prostu nie mogę.
Chłopak nie naciskał i byłam mu za to naprawdę wdzięczna – nie chciałam zapraszać tu nikogo, bo Slash lub Duff mogliby to w jakiś sposób wykorzystać. Poza tym chyba nawet nie byłam w stanie spojrzeć kumplowi w oczy. Nie wiedziałam, czy było to z powodu wstydu, czy też dlatego, że gdybym to zrobiła, ogarnęłyby mnie jakieś wątpliwości – po prostu uznałam, że najbezpieczniej będzie trzymać ich wszystkich na pewien dystans.
- Wiem, że jesteś na nas wściekła – zaczął ponownie Steven – i nie winię cię za to, naprawdę. Sam bym chyba nieźle się wkurwił na twoim miejscu.
Uśmiechnęłam się lekko, jednocześnie starając się nie ulec chłopakowi. Skąd miałam wiedzieć, czy Hudson nie wysłał go na przeszpiegi, myśląc, że Adler będzie w stanie złamać mój opór?
- Nie martw się, jestem tu sam – powiedział mężczyzna, jakby czytając mi w myślach. – Kazałem chłopakom ulotnić się stąd, żebym mógł porozmawiać z tobą bez żadnych komplikacji i podsłuchiwania.
Skinęłam głową z wdzięcznością, po chwili zdając sobie sprawę z tego, że przecież Steven nie może tego dostrzec. Nie zdołałam jednak wydać z siebie żadnego dźwięku, dlatego na chwilę zapadła cisza.
- Wiesz, że Izzy wystraszył ostatnio dziecko? – odezwał się po pewnym czasie Adler.
- Naprawdę? – Przysunęłam się bliżej drzwi, zaciekawiona.
- Och, tak! – odparł z entuzjazmem Steven, ciesząc się, że w końcu mnie czymś zainteresował. – Siedzieliśmy sobie w parku i zachowywaliśmy się dosyć spokojnie, kiedy podszedł do nas taki mały grubasek i zaczął nas zaczepiać. Chciałem się z nim jakoś dogadać i te sprawy, a wtedy Izzy odwrócił się do niego i zapytał, czego mu trzeba. Dzieciak po prostu spanikował i uciekł.
Zachichotałam pod nosem. Wyobraziłam sobie Stradlina z tym jego zmulonym wzrokiem i niechęcią wypisaną na twarzy; nic dziwnego, że biedny mały się wystraszył.
- Zgaduję, że Izzy nie nadaje się do pracy z dziećmi – stwierdził Adler i wyobraziłam sobie, jak uśmiecha się szeroko, wypowiadając te słowa. Kiedy właściwie po raz ostatni widziałam jego roześmianą twarz?
- Gdybym szukała niani, miałabym wątpliwości, czy przyjąć Stradlina – potwierdziłam z cieniem rozbawienia w głosie.
- Chyba prędzej zdecydowałbym się na Axla – roześmiał się mój przyjaciel. – Pamiętasz, jak przejął się wieścią o twoim niedoszłym dziecku?
- Myślę, że przytłoczyłby niewinne stworzenie swoją miłością – zauważyłam ze śmiechem. – Bałabym się powierzyć mu moją małą pociechę.
Nie miałam pojęcia, skąd nagle wzięło się we mnie tyle dobrego humoru, ale Steven potrafił rozbawić mnie w każdym momencie. Jak on to robił – nadal pozostawało dla mnie zagadką. Dzięki niemu przez chwilę naprawdę poczułam się, jakby nic złego się nie stało, a ja dalej żyłam w przyjaźni z Gunsami. Wtedy jednak dopadła mnie szara rzeczywistość i uświadomiłam sobie, gdzie jestem i dlaczego tu siedzę. Ponownie ogarnęła mnie bezradność i smutek, którego nawet Steven nie mógł usunąć.
- Jak się czujesz, Susie? – zapytał po kilku sekundach, jakby wyczuwając moją zmianę nastroju.
- Świetnie, Stevie – odparłam, wzdychając. – Nie mogło być lepiej.
No, pomijając to, że byłam więziona we własnym domu przez osoby, które uważałam za swoich przyjaciół. Chyba jednak bycie pustelnikiem miało jakieś zalety – przynajmniej byłabym pewna, że paru facetów nie będzie chciało „uchronić” mnie przed całym złem świata.
- Susie… – zaczął Steven poważnym głosem i już wyczułam, do czego zmierza. – Nie mam zamiaru truć ci o szkodliwości narkotyków czy też powtarzać do znudzenia, że masz przestać brać…
Och, chociaż jedna porządna osoba. Nie zniosłabym chyba kolejnej gadki moralizatorskiej.
- Zdaję sobie sprawę z tego, jak zajebiście można poczuć się po tym gównie i jak ciężko z niego zrezygnować, wiedząc już, w jakim stanie możesz się dzięki temu znaleźć. Później przestaje ci to wystarczać i chcesz jeszcze więcej, ale… – Adler przerwał na chwilę, by się zastanowić, po czym wziął głęboki wdech i kontynuował: – Rzecz w tym, że zatracając się w tym świecie, przestajesz zwracać uwagę na inne rzeczy. Istotne rzeczy.
Na kilka sekund zapadła cisza, jakby chłopak sprawdzał, czy się odezwę lub nagle zechcę mu przerwać, ale nie wypowiedziałam ani słowa.
- Wiele się zmieniło przez ten rok, Susie. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu i mogę śmiało nazwać cię moją przyjaciółką. Zresztą nie tylko ja, uwierz mi. I wiesz… Ludzie mogą mieć nas za nieczułych brudasów z podziemia, których nigdy nic nie obchodzi. Trudno, to akurat naprawdę mnie nie obchodzi. Ale w głębi serca naprawdę dbamy o rzeczy, które są dla nas ważne. I jedną z nich są właśnie, kurwa, przyjaciele.
Nagle poczułam wyrzuty sumienia. Steven znał moje słabe punkty, wiedział, od której strony może uderzyć. Albo po prostu taką miał naturę i nie chciał dostrzegać w ludziach niczego złego.
- Chłopaki, a zwłaszcza Slash, stracili już parę bliskich im osób, i to właśnie z powodu narkotyków. Zastanawiasz się, czemu nagle stał się taki zawzięty, prawda? Wściekasz się o to, że zaczął cię kontrolować i nie podoba mu się to, co ze sobą robisz, a prawda jest taka, że po prostu… boi się o ciebie. Boi się, bo nie chce, żebyś była kolejną osobą, którą straci. Ja też bym tego nie chciał, Susie, podobnie jak Duff, Izzy, a nawet Axl. Udaje twardego, ale jemu też zależy.
Chociaż bardzo starałam się to powstrzymać, łzy i tak napłynęły mi do oczu. Wcześniej nie popatrzyłam na to z tej perspektywy, jednak słowa chłopaka tak mocno mnie poruszyły, że poczułam się jeszcze bardziej zagubiona, a uczucie wstydu tylko się powiększyło.
- Chciałem tylko, żebyś zrozumiała to, czemu robimy to, co robimy. Pragniemy dla ciebie wszystkiego, co najlepsze i mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz.
Przełknęłam ślinę i wytarłam mokre od płaczu oczy. Przez chwilę miałam wielką ochotę wyjść z pokoju i przytulić się do Stevena, usłyszeć od niego, że wszystko już dobrze, że nie muszę się niczym martwić… Zaraz potem odgoniłam od siebie to pragnienie i tylko oparłam się bezradnie o drzwi.
- Dziękuję, Stevie – wyszeptałam, niepewna, czy chłopak to usłyszy.
- Nie ma sprawy, Susie – zapewnił mnie ciepłym głosem, swoją życzliwością jedynie pogarszając moje samopoczucie.
Minęło kilka minut, podczas których żadne z nas już się nie odezwało. Miałam wrażenie, że wszystko, co było najważniejsze, zostało już wypowiedziane, i nie było potrzeby dalszego podtrzymywania konwersacji. Właśnie wtedy, w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia, mój wzrok napotkał coś, od czego od razu zacisnął mi się żołądek: czekoladowy batonik, leżący na nocnej szafce od jakichś dwóch dni. Niewiele myśląc, rzuciłam się w jego stronę, jak najszybciej pragnąc zaspokoić głód, który towarzyszył mi już tak długo.
Poczułam się tak, jakbym zasmakowała właśnie najlepszego przysmaku w całym swoim życiu. Chyba naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak dawno nie miałam w ustach niczego pożywnego. Cały batonik pochłonęłam w dosłownie kilka sekund, a opakowanie rzuciłam gdzieś na podłogę, nie zawracając sobie głowy jego uprzątnięciem.
Kiedy już myślałam, że wszystko jest w porządku, i z błogim nastrojem ponownie oparłam się o drzwi, nagle dopadły mnie jakieś mdłości. Zaczęło się łagodnie, jednak już po kilku sekundach żołądek zaczął buntować się przeciwko dopiero co pochłoniętemu pokarmowi. Wzięłam parę głębokich wdechów, ale pomogło mi to jedynie na kilka sekund – po tym czasie mdłości powróciły z jeszcze większą siłą.
Zanim zdążyło dojść do prawdziwego wypadku, gwałtownym ruchem przekręciłam kluczyk w zamku, otworzyłam drzwi na oścież, przewracając przy okazji siedzącego tam Stevena, i pobiegłam do łazienki naprzeciwko pokoju. Zamknęłam się w środku i szybko rzuciłam w stronę kibla. Nie wiedziałam, że tak prędko będzie mi dane ponownie witać się z muszlą klozetową.
- Susie, wszystko w porządku? – usłyszałam za drzwiami zaniepokojony głos Adlera.
- Idź sobie! – odpowiedziałam histerycznym głosem, kiedy tylko żołądek dał mi krótką przerwę.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, Steven, naprawdę uważam, że powinieneś… – zaczęłam, jednak znowu musiałam pochylić się nad sedesem. Miałam już tego dosyć, naprawdę.
- A może…
- Po prostu stąd, kurwa, spieprzaj! – wrzasnęłam w odpowiedzi na tyle głośno, na ile pozwalał mi mój słaby głosik. Przez chwilę nie słyszałam kompletnie nic, po czym na korytarzu rozległy się kroki i perkusista odszedł. Nareszcie.
Na chwilę odsunęłam się od kibla i oparłam plecami o ścianę. Poczułam chłodną powierzchnię na spoconej skórze i mimowolnie się wzdrygnęłam – mój organizm reagował teraz na wszystko z nadzwyczajną wrażliwością. Odetchnęłam głęboko i spróbowałam powstrzymać niespodziewane drgawki, jednak był to daremny wysiłek – całkowicie nie panowałam już nad własnym ciałem, przez co czułam się tak cholernie bezsilna…
Kilka łez spłynęło mi po policzku. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić i jak sprawić, by to wszystko się skończyło – cały ten ból, poczucie winy i bezradność. Siedziałam na podłodze w łazience i wypluwałam z siebie flaki, bo mój żołądek buntował się przed jakimkolwiek jedzeniem, a wszystkie komórki mojego ciała wołały błagalnie o zbawienną dawkę narkotyków. Jeśli tak właśnie miał wyglądać cały ten dzień, nie byłam pewna, czy wytrwam do końca i to właśnie przerażało mnie najbardziej.
Po kilku minutach moje wnętrzności uspokoiły się na tyle, bym mogła wstać i chwiejnym krokiem podejść do umywalki. Dokładnie wyszorowałam tam zęby i obmyłam twarz, po czym powoli podniosłam głowę i spojrzałam w lustro. Wyglądałam znacznie gorzej niż jeszcze kilka godzin wcześniej: usta miałam zaciśnięte, oczy opuchnięte od płaczu, a twarz była bledsza i jakby bardziej zmęczona niż zwykle. Ale czy było to właściwie takie ważne? Teraz, kiedy rzeczą, której potrzebowałam najbardziej, był biały proszek, na dodatek znajdujący się tak daleko ode mnie…
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z łazienki. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi i po cichu przeszłam kilka kroków – miałam szczerą nadzieję, że nikt mnie nie usłyszy i nie przybiegnie od razu, by wypytać, jak się czuję. Zamiast jednak pójść do swojej sypialni jak najszybciej, przez moment zawahałam się i w końcu zerknęłam ostrożnie w stronę drzwi głównych. Od razu tego pożałowałam: Slash siedział tam, czuwając, bym nie wymknęła się bez ich wiedzy, a kiedy tylko poczuł na sobie mój wzrok, spojrzał w moim kierunku z wyraźną niechęcią i zniecierpliwieniem. Wzdrygnęłam się i czym prędzej pomknęłam do swojego pokoju, tak znienawidzonego przeze mnie w ostatnim czasie.
Kiedy tylko przekroczyłam jego próg, do mojej głowy od razu wpadł szaleńczy pomysł. Jeśli miałam być szczera, tkwił on tam właściwie cały czas, choć do tego momentu nawet bałam się o nim myśleć na poważnie. Teraz jednak byłam zdesperowana i czułam, że trzeba działać.
Zaczęłam krążyć w kółko po pokoju, szukając czegoś, co pomogłoby mi rozwiązać problem w jakiś inny sposób lub chociaż podpowiedziało, co robić, ale akurat wtedy wszystko nagle się wyciszyło i słyszałam już tylko tę jedną, jedyną rzecz w głowie; nic nie było w stanie mnie powstrzymać.
Podeszłam do okna i otworzyłam je najciszej, jak tylko umiałam. Ostrożnie wślizgnęłam się na mały parapet na zewnątrz i mniej więcej oceniłam wysokość, z którą dane było mi się zmierzyć. Nie wiedziałam, ile to było metrów, jednak stwierdziłam, że powinnam przeżyć – mój upadek miał przynajmniej zostać zamortyzowany przez jakieś krzaki rosnące na dole. Moje czoło oblał zimny pot, choć nie do końca wiedziałam, czy był to tylko strach, czy też może efekt głodu narkotykowego. Nie wierzyłam, że doszło już do takich aktów desperacji w moim życiu, ale czułam, że słusznie robiłam. Nie było przecież innego wyjścia, prawda? Slash nie zamierzał wypuścić mnie z domu przez najbliższe kilka godzin, może nawet dni, musiałam jakoś sobie poradzić.
Jeden głęboki oddech i odepchnęłam się od parapetu. Nie miałam już dalszych powodów do opóźniania całej akcji, a siedzenie tam tylko pogarszało mój stan. Poczułam uderzenie wiatru i krzyk, który przez moment ugrzązł mi w gardle, wydostając się w końcu na powierzchnię jako cichy pisk. Nawet nie miałam szansy cieszyć się idealną kontrolą nad głosem, bo sekundę później mój lot się skończył i wylądowałam na czymś twardym. Minęła porządna minuta, zanim zdążyłam dojść do siebie i zorientować się, że krzewy, które tu rosły, były zbyt rzadkie, by złagodzić uderzenie. Mało tego – nie dość, że wcale mi nie pomogły, to teraz jeszcze byłam cała porysowana i zadrapana przez gałęzie, które otaczały mnie ze wszystkich stron. Zanim zdążyłam całkowicie się stamtąd wydostać, na mojej twarzy, rękach i nogach mnóstwo było różnej wielkości rys, z których sączyła się krew, a na prawym kolanie, na które upadłam przy lądowaniu, widniała spora rana. Pieprzyć, kiedyś się zagoi.
Podejrzewałam, że ludzie będą się na mnie gapić, dlatego wybrałam jak najmniej zatłoczone uliczki z daleka od ciekawskich spojrzeń. Przemieszczałam się między obdrapanymi kamienicami i podejrzanymi sklepami, gdzie większość przechodniów wyglądała jeszcze gorzej niż ja, dzięki czemu mogłam w końcu skupić się na swojej najważniejszej misji: jak najszybciej dostać się do Mötley House i nie wpakować się po drodze w żadne problemy. Jeszcze tego by mi brakowało – natrafić po drodze na policję, tak bardzo spiesząc się po trochę dragów.
Kiedy dotarłam już do ich domu, nie zawracałam sobie głowy żadnym pukaniem czy też czekaniem na zaproszenie do środka – zwyczajnie tam wparowałam, korzystając z tego, że nigdy nie zamykali drzwi na klucz. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że coś jest nie tak – było zdecydowanie za cicho i spokojnie, tak jakby nikogo tam nie było. Nie miałam jednak czasu się tym przejmować; szybkim krokiem ruszyłam do sypialni Nikki’ego i dopiero tam się uspokoiłam.
Prędko otworzyłam wszystkie jego szafki i gorączkowo zaczęłam je penetrować. W jednej z nich, między skarpetkami i bokserkami, znalazłam torebeczkę z białym proszkiem. Już z poprzedniej wizyty wiedziałam, że mam do czynienia z heroiną, jednak tym razem zależało mi na czymś innym. Wznowiłam więc poszukiwania i dopiero w komodzie obok natknęłam się na podobną paczuszkę. Odniosłam wrażenie, że nie był to ten sam narkotyk – nie wiem jak, ale potrafiłam to wyczuć, chociaż nie byłam przecież zbyt doświadczona w tych sprawach. Instynkt podpowiadał mi, że znalazłam w końcu coś, czego tak naprawdę szukałam od samego początku – kokainę. Kamień spadł mi z serca, a całe ciało nagle się uspokoiło i zamarło z wyczekiwaniem, aż w końcu zażyję porządną dawkę narkotyku.
Nie dane było mi jednak cieszyć się tym przedwcześnie – ledwo podniosłam paczuszkę do góry, usłyszałam, że drzwi otwierają się gwałtownie i ktoś wpada do środka. Oderwałam wzrok od kuszącej substancji i z roztargnieniem spojrzałam w stronę wejścia.
- Co ty tu, kurwa, robisz? – spytał Tommy, mrużąc oczy. Jak zwykle nie trudził się założeniem koszulki, a zamiast spodni miał na sobie bokserki. Gdybym nie była tak maniakalnie pochłonięta pragnieniem zażycia kokainy, z pewnością stwierdziłabym, że wygląda dzisiaj całkiem pociągająco czy coś w tym rodzaju.
- Wpadłam tylko po działkę – wymamrotałam, spoglądając na niego nieprzytomnie, po czym ruszyłam w stronę drzwi. – Powiedz Nikki’emu, że później mu za to oddam.
Całkowicie zapomniałam o tym, że chciałam tu przyjść głównie ze względu na Sixxa – planowałam przecież przeprosić go za wczoraj i naprostować trochę ten niefortunny wieczór. W chwili, w której dorwałam się do cennej paczuszki, ten cel kompletnie wyleciał mi z głowy i liczyło się tylko to, by jak najszybciej pochłonąć dawkę narkotyku. Na przeprosiny i wytłumaczenia przyjdzie jeszcze czas, prawda?
W każdym razie chciałam już wyminąć Tommy’ego, który przez moment patrzył na mnie ze zdziwieniem, kiedy nagle chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
- Kurwa, Susie, ty mnie chyba kiedyś wykończysz – mruknął z uśmiechem na twarzy, po czym pochylił się i mnie pocałował. Prosto w usta, jeśli chciałam być dokładna.
Całkowicie się tego nie spodziewałam, naprawdę – to mogłam powiedzieć w swojej obronie. Z drugiej jednak strony nie sprzeciwiałam się za bardzo temu, co robi – a robił naprawdę RÓŻNE rzeczy – więc chyba jednak wina leżała również po mojej stronie. W pewnym momencie woreczek z kokainą wypadł mi z ręki, lecz kiedy chciałam się po niego schylić, Tommy przyparł mnie do ściany i wzmocnił swoje pocałunki tak, że nie sposób było się od niego uwolnić. Całował mnie z taką namiętnością, że gdyby nie mój głód narkotykowy, mogłoby być nawet całkiem przyjemnie.
- Tak długo się, kurwa, powstrzymywałem – warknął Lee, gryząc mnie w ucho. – Tym razem nie wymkniesz mi się tak łatwo, skarbie.
Kiedy rzucił mnie na łóżko Sixxa, było mi już wszystko jedno. Chłopak robił ze mną to, co chciał, a ja kompletnie się temu nie sprzeciwiałam; moje myśli co chwila powracały do tego jednego woreczka pełnego białego proszku, który teraz leżał na podłodze sypialni.
W pewnym momencie wyczułam oddech Tommy’ego na swoim policzku, jednak chwilę później chłopak przeniósł swoje usta na moją szyję i zaczął składać na niej żarliwe pocałunki. Siedział na mnie okrakiem i schodził coraz niżej i niżej, kiedy nagle…
- Kurwa mać, Tommy! – usłyszeliśmy jęk Sixxa i oboje przenieśliśmy na niego wzrok, Lee z pewną niechęcią. – Już całkowicie, kurwa, padło ci na ten pieprzony mózg?
- Nikki, bracie, wyluzuj – mruknął z uśmiechem perkusista, powoli się ode mnie odrywając. – Porwała mnie namiętność, nie wytrzymałbym, gdybym miał pędzić na drugi koniec korytarza.
- Poczekaj, aż ja zacznę sprowadzać panienki do twojego pokoju – wyszczerzył się Sixx do kumpla.
- Nie ma problemu, stary – odparł Tommy i leniwie poczłapał do drzwi. – Wiesz, że jestem chętny o każdej porze dnia i nocy.
Przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym gwałtownie się zatrzymał, jakby o czymś sobie przypomniał.
- Idziesz? – rzucił w moją stronę, uśmiechając się znacząco i wskazując kciukiem w głąb korytarza, gdzie zapewne mieścił się jego pokój.
Zerknęłam niepewnie na basistę, który dopiero teraz zauważył pootwierane szafki w swoim pokoju, i pokręciłam głową.
- Właściwie to mam sprawę do Nikki’ego… – bąknęłam, a Tommy wytrzeszczył na mnie oczy.
- Jebany sukinsyn – warknął tylko na swojego kumpla i odszedł w przeciwnym kierunku.
Nie przejmowałam się nim, jeśli miałam być szczera. Nie przyszłam tu po doznania seksualne, pragnęłam czegoś innego. Czegoś, czego Lee raczej nie mógł mi teraz dać.
- Coś się stało? – zapytał chłodno Sixx, odwracając się w moim kierunku. Nawet nie przejmowałam się niezręcznością faktu, że nadal siedzę na jego łóżku z rozpiętą koszulą – nie było to przecież coś, czego wcześniej nie widział. Dopiero wtedy dostrzegłam lekkie zaczerwienie na jego nosie, pozostałość po wczorajszym uderzeniu.
- O kurwa, Nikki – jęknęłam, natychmiast rzucając się w jego stronę. Delikatnie dotknęłam jego twarzy i poczułam, że w okolicach nosa jego skóra jest napuchnięta i niekształtna. – Przepraszam cię, naprawdę, nie sądziłam, że Slash posunie się do czegoś takiego…
- Hej, to przecież nie twoja wina – powiedział ciepło mężczyzna, uśmiechając się pod nosem. – Nie mogłaś przewidzieć, że zachowa się właśnie w ten sposób. Zresztą… ty nie wyglądasz lepiej. Widziałaś się w lustrze?
Zerknęłam na swoje poobijane i podrapane ciało, zupełnie jakbym dopiero co wyszła z jakiejś dziczy. Aż bałam się patrzeć, jak to wygląda w całości.
- Uwięzili mnie w domu – wytłumaczyłam mu, ponownie siadając na jego łóżku. – Nie mogłam nigdzie wyjść, bo wiedzieli, że będę chciała przyjść do was. Dlatego wyskoczyłam przez okno i przybiegłam tu jak najszybciej mogłam.
Sixx pokiwał głową z zamyśleniem, jakby przetrawiał wszystkie te informacje.
- Nikki, ja… Potrzebuję pomocy. Natychmiast.
- Widzę – mruknął, wskazując na pootwierane komody i bałagan, który po sobie pozostawiłam. – Mogłaś mówić, wiesz, że przyjaciół bym nie zawiódł. Czego potrzebujesz?
- Kokainy – odpowiedziałam i schyliłam się po paczuszkę z białym proszkiem. – Z tym że to wystarczy jedynie na kilka minut. Muszę zażyć czegoś mocniejszego, czegoś, co dostarczy mi nowych wrażeń i oderwie mnie od tego wszystkiego. Tylko nie heroinę, błagam, nigdy więcej nie sięgnę po to gówno.
Nikki zachichotał pod nosem i skinął głową. Uwielbiałam tego człowieka, bo doskonale rozumiał moje potrzeby i byłam pewna, że tym razem również nie zawiedzie. No i uważał mnie za swoją przyjaciółkę, a to chyba o czymś świadczyło. Ciekawe, co pomyślałby sobie o tym Slash…
- Słuchaj, mam coś zupełnie nowego, znajomy mi to polecił – powiedział z przejęciem chłopak po głębszym zastanowieniu. – Podobno kosmiczny efekt, jeśli tylko zażyje się odpowiednią dawkę. Zaczekaj tu, zaraz wracam z tym gównem.
I wybiegł z pokoju, zostawiając mnie samą. Kiedy tylko zniknął mi z pola widzenia, mój niepokój się wzmógł, zupełnie, jakby jego obecność gwarantowała mi bezpieczeństwo czy coś w tym rodzaju. Cóż, najwyraźniej narkotyczna część mojego ciała zapamiętała go właśnie w ten sposób – był przecież jedyną osobą, która była w stanie ocalić mnie przed zwariowaniem.
Minęła chyba minuta, jednak ja czułam się, jakby Nikki zniknął wieki temu. Mój głód narkotykowy coraz bardziej dawał o sobie znać, a ja nawet nie wiedziałam, co chłopak zamierza dać mi do spróbowania. Niewiele myśląc, otworzyłam opakowanie kokainy i czym prędzej wciągnęłam ją, by uspokoić organizm. W moim odczuciu była to jedyna słuszna rzecz, którą mogłam zrobić – czułam się tak, jakby ta dawka miała uratować mnie przed śmiercią czy coś takiego.
W każdym razie pomogło. Już po kilku minutach poczułam eksplozję radości, od której byłam tak uzależniona. Nie było chyba nic wspanialszego niż fala pozytywnej energii zaraz po zażyciu narkotyku: spotkanie z przyjaciółmi, awans w pracy czy też pocałunek ukochanej osoby – to właściwie nie miało żadnego znaczenia przy możliwości odczucia dragów krążących w żyłach, prawda?
Nagle znudziło mi się samotne siedzenie w pokoju Nikki’ego – potrzebowałam ruchu i towarzystwa, a niestety obu tych rzeczy nie mogłam spełnić w jego małej klitce. Swobodnym krokiem wyszłam z pomieszczenia i przystanęłam na chwilę, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Prawie od razu dobiegły mnie krzyki i chichoty zza pobliskich drzwi, dlatego też bez wahania otworzyłam je zamaszystym ruchem i zajrzałam do środka.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam, było wielkie, aczkolwiek bardzo zniszczone łóżko. To ono stanowiło centralny punkt pokoju i natychmiast przykuwało uwagę, poza tym wokół nie było nic ciekawego. No, ściany w całości poobklejane zdjęciami i plakatami nagich pań również robiły wrażenie, jednak przypuszczałam, że zachwyciłyby mnie bardziej, gdybym była nienarzekającym na pracę hormonów mężczyzną.
Usłyszałam jakiś szelest i nagle nad kołdrą ukazała się twarz Vince’a.
- Co, kurwa… – mruknął z roztargnieniem, marszcząc brwi, po czym szeroko otworzył oczy ze zdumienia. – Susie, stało się coś?
Nie wiedziałam, czy pyta o to z powodu mojego niepokojącego wyglądu, czy też po prostu nie spodziewał się ujrzeć mnie na progu swojego pokoju, dlatego tylko wzruszyłam ramionami i w podskokach wparowałam do środka.
- Masz bardzo ładne łóżko – rzuciłam, spodziewając się, że chłopaka ucieszy ten komplement, jednak on skrzywił się jeszcze bardziej i naciągnął na siebie kołdrę.
- To naprawdę nie jest odpowiedni moment – mruknął, spoglądając na mnie oczekująco. Przewróciłam oczyma; nie do wiary, jak długo potrafił udawać obrażonego za tamtą noc na Florydzie.
- Naprawdę podoba mi się twoje łóżko – powiedziałam najszczerzej jak umiałam, żeby w końcu go jakoś udobruchać, chłopak jednak dalej sprawiał wrażenie, jakby chciał ukryć niewiadomo co pod tą swoją obleśną kołdrą. Zabawne, że nie był taki wstydliwy, kiedy tak chętnie obnażał się przede mną w Miami. – Jeśli nie będzie ci to przeszkadzało, sprawdzę, czy spełnia ono podstawowe zadania.
I nie zważając na jego protesty, wskoczyłam na materac i zaczęłam po nim skakać. Nie mogłam uwierzyć w to, na jak miękkiej kanapie codziennie śpi Vince – skakało się po niej niesamowicie, czułam się jak jakiś pieprzony kosmonauta czy coś w tym stylu.
- Au! – usłyszałam po chwili głośny pisk spod pierzyny. Zerknęłam na Neila podejrzliwie, bo nie spodziewałam się, że ma aż tak damski głos, jednak on również rozglądał się dookoła z przerażeniem.
Nagle na poduszce obok mężczyzny pojawiła się jedna kobieca twarz, a z jego drugiej strony – kolejna. Obie blondynki, jak zauważyłam po chwili.
- Oj – bąknęłam, zatrzymując się na chwilę. – Nie mówiłeś, że skrywasz tu dwie dziwki.
- Nie pytałaś.
- Wybacz – odparłam, padając na wolną przestrzeń obok chłopaka. – Z każdym facetem rozpoczynam rozmowę właśnie od tego pytania, dzisiaj wyjątkowo zapomniałam.
Jedna z blondynek zachichotała, druga dalej patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem. Obie miały tak samo sztuczne twarze, które mogłyby zawstydzić nawet piersi Pameli Anderson, ale nie zamierzałam krytykować gustu Vince’a, zwłaszcza że przecież gościł mnie w swoim łóżku. Nie wyszłabym na kulturalną osobę, gdybym zaczęła obrażać gospodarza, prawda?
- Susie, skarbie, byłbym ci wdzięczny, gdybyś sobie stąd poszła – jęknął Neil, patrząc z zakłopotaniem na swoje kochanki, a kiedy rzuciłam mu obrażone spojrzenie, dodał szybko: – Miałaś swoją szansę, kochanie, i ją zmarnowałaś. Daj mi teraz szansę nacieszyć się dwoma pięknymi zdobyczami, które upolowałem.
- Tylko nie wieszaj później ich głów na ścianie, kowboju – mruknęłam pod nosem i zaczęłam oswobadzać się z kołdry Vince’a. Zanim całkowicie zdążyłam wydostać się z jego olbrzymiego legowiska, rozległo się ciche skrzypnięcie i w drzwiach pojawiła się głowa Nikki’ego.
- Hej, Neil, widziałeś może… – zaczął, jednak urwał w połowie, kiedy zdołałam uwolnić się z silnych szponów łoża wokalisty. Chyba już rozumiałam, dlaczego to miejsce było miejscem rozpusty i zguby niektórych kobiet, które zapraszał do siebie chłopak. – Susie, cholera jasna, szukam cię po całym domu, a ty przyszłaś do największego skurwiela w mieście?
- Co za różnica. – Wzruszyłam ramionami. – I tak powiedział, że nie ma tu dla mnie miejsca.
Wyszłam z pomieszczenia, nawet się za sobą nie oglądając, a Nikki posłusznie podreptał za mną. W pewnym momencie to on przejął inicjatywę i poprowadził mnie do salonu, w którym przesiadywali chyba najchętniej, bo odznaczał się wyjątkowym bałaganem i brudem otaczającym ze wszystkich stron. Na kanapie w rogu siedział Tommy; nawet na nas nie spojrzał, kiedy weszliśmy, zbyt zajęty ładowaniem sobie narkotyku do żył. Wzdrygnęłam się na widok strzykawki, jednak nie oderwałam od niej wzroku, dopóki Nikki nie klepnął mnie w ramię. Usiadłam na pobliskim fotelu i czekałam na to, co ma mi do pokazania.
- Szukałem tego gówna cholernie długo, bo niewielki procent dealerów zajmuje się jego sprzedażą, ale warto było – powiedział Sixx z szerokim uśmiechem na twarzy, padając na materac naprzeciwko mnie. – Jeszcze tego nie próbowałem, ale podobno wypala psychikę kurewsko dobrze.
- No to na co, kurwa, czekamy? – warknęłam, spoglądając na niego z oczekiwaniem. – Chciałabym wreszcie wiedzieć, o czym tak długo pieprzysz.
Nikki skinął głową i wyciągnął zza pleców woreczek większy niż ten do heroiny czy kokainy. Otworzył go i ostrożnie wyjął z niego coś podłużnego, coś, co z pewnością nie było w postaci białego proszku, a miało swój własny kształt.
- Grzyby halucynogenne to największe skurwiele z właściwościami psychoaktywnymi – mruknął z dumą mężczyzna, prezentując na dłoni wspomniany wcześniej przedmiot. Nie wyglądało to jakoś szczególnie groźnie, jednak miałam do tego jakieś negatywne przeczucia. – Prezentuje się raczej niepozornie, ale niech cię to nie zmyli: wielu postradało zmysły od tego gówna.
Ponownie się wzdrygnęłam. Słowa chłopaka nieszczególnie zachęciły mnie do tej substancji, z drugiej strony chciałam przecież zażyć czegoś nowego, tak? Cóż, chyba właśnie trafiła się ku temu dobra okazja.
- Dawaj te grzybki – mruknęłam i wyciągnęłam rękę w stronę Nikki’ego. Basista uśmiechnął się lekko i podał mi pełną torebkę. – Jak ja mam je wchłonąć? Chyba nie wciągnę tego, kurwa, nosem, co?
- W środku masz pokrojone i wysuszone części, które musisz zjeść – zaśmiał się Sixx. – Można też podawać je w postaci wywaru, ale nigdy jakoś nie umiałem gotować, więc wolałem się nie bawić w takie bagno.
Wyciągnęłam produkt z paczuszki i przyjrzałam się mu badawczo. To mogła być niezła zabawa, więc dlaczego miałam niejasne przeczucia, że nie warto narażać życia dla czegoś takiego? Czy naprawdę musiałam psuć sobie zabawę w każdej chwili?
- W takim razie smacznego, skarbie – rzucił Nikki i uśmiechnął się zachęcająco. Zdziwiło mnie, że sam nie sięgnął po porcję dla siebie, jednak postanowiłam go o to nie pytać: wystarczająco długo przeciągałam już swoją sprawę. Zanim zdążyłam się rozmyślić, szybko wzięłam pełną garść wysuszonych części grzybów i natychmiast je połknęłam. Nie smakowały jakoś nadzwyczajnie, ot zwykłe grzybki, zupełnie takie, jak jadałam kiedyś u rodziców, jednak wiedziałam, że nie było to w tej kwestii najważniejsze – liczyło się przecież działanie.
- I jak? – zapytał Nikki. Nie odrywał ode mnie wzroku, od kiedy skosztowałam produktu, jednak widać było, że jego ciekawość zwyciężyła.
- Normalnie – bąknęłam. – Przynajmniej na razie.
- W takim razie czekamy.
Nie trwało to długo – po około dziesięciu minutach poczułam coś tak dziwnego, że przez chwilę straciłam jakikolwiek kontakt z otoczeniem i Nikki nie mógł się ze mną porozumieć. To, co się ze mną działo, nie przypominało w najmniejszym stopniu efektów kokainy czy choćby heroiny: właściwie to praktycznie nie czułam swojego ciała, zupełnie jakbym była od niego oderwana. Dopiero później uderzył we mnie natłok wszystkich bodźców i nie byłam w stanie odróżnić niczego, co się wokół mnie działo. Zewsząd napływały do mnie jakieś dźwięki, niekiedy zwielokrotnione, a obraz stał się tak wyraźny, jakbym właśnie odzyskała wzrok po latach bycia niewidomą.
- Nikki – szepnęłam, choć w moich uszach zabrzmiało to jak krzyk. – Nie wiem, co się ze mną dzieje. Czy ja nadal tu jestem?
- Cała i zdrowa – odpowiedział mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy. Tommy wreszcie podniósł głowę i zaszczycił nas swoim spojrzeniem, choć chyba nadal miał mi za złe to, co stało się jakąś godzinę temu. Godzinę? Miałam wrażenie, jakby minęło kilka dni od tego momentu, w którym Sixx nakrył nas w swoim łóżku. Cholera.
- Nie mówiłeś, że masz bliźniaka – mruknęłam po chwili, wpatrując się w chłopaka obok basisty.
- Bo nie mam.
- Ale…
- Masz omamy?
- Omamy? – powtórzyłam.
- Widzisz coś, czego tak naprawdę nie ma.
- Wiem, co to omamy. – Skrzywiłam się. – Ale ten człowiek obok ciebie… Jest taki podobny.
Powoli wstałam z fotela i zbliżyłam się do bliźniaka Nikki’ego. Wyciągnęłam ku niemu rękę, jednak on cofnął się zręcznie i pokręcił głową. Na twarzy miał ten sam uśmiech co jego pierwowzór, chociaż czaiła się w nim nutka tajemniczości i… niebezpieczeństwa?
- Czym jesteś? – zapytałam, klękając przed nim. Chłopak rozpromienił się i odrobinę się do mnie przysunął.
- Chciałbym – zaczął słodkim głosem, tym samym, któremu tak często ulegałam, jeśli chodziło o Nikki’ego – żebyś była martwa.
Gwałtownie od niego odskoczyłam, przewracając się na podłogę i dysząc ciężko. Na moją skórę wystąpiły kropelki potu, a promienie słońca, wpadające przez pozostałości okien salonu, nagle stały się nie do zniesienia, raniąc moje wrażliwe oczy.
- Susie! – krzyknął Sixx, a echo jego głosu rozbrzmiało boleśnie w mojej głowie. Nawet nie wiedziałam już, czy to naprawdę był on, czy może jego potworna wersja, która pragnęła mojej śmierci.
- Susie! – usłyszałam ponownie swoje imię, tym razem jednak nie był to głos basisty ani nawet Tommy’ego, który nie odzywał się już od kilku minut. Rozległo się walenie w drzwi, dlatego z wielkim strachem otworzyłam powoli oczy, by zobaczyć, co się dzieje.
Nikki stał nieruchomo, z jedną ręką wyciągniętą w moją stronę, jakby chciał pomóc mi wstać, i ze wzrokiem utkwionym w korytarz, na którym rozległy się te przeraźliwe dźwięki.
- Kurwa, to twoi ludzie – warknął Lee, zrywając się gwałtownie z kanapy. Był naćpany, widziałam to po jego ruchach i błędnym wzroku, jednak jakimś cudem zachowywał trzeźwość myślenia. – Musimy cię ukryć.
Pukanie się wzmogło, sprawiając niesamowity ból mojej głowie i uszom, które odbierały te dźwięki we wzmocnionej wersji. Skuliłam się, nadal siedząc na ziemi, i wsadziłam głowę między kolana, żeby jak najmniej słyszeć i czuć. Pragnęłam tylko odciąć się od napływających ze wszystkich stron bodźców, które powoli doprowadzały mnie do zwariowania.
- Kiedy to się skończy?! – wrzasnęłam piskliwie.
- Musisz uciec na górę – mruknął Nikki, podbiegając do mnie i chwytając mnie za łokieć. Powoli podniosłam się na drżących i słabych nogach, starając się nie upaść po raz kolejny. – Zatrzymamy ich tak długo, jak tylko będziemy mogli.
Skinęłam głową i, popchnięta przez chłopaka, popędziłam w stronę schodów. Co chwila się na nich potykałam, to znów łapałam równowagę, jednak cały czas starałam się biec jak najprędzej: miałam niejasne przeczucia, że tego, kto po mnie przyszedł, nie powstrzymają żadne drzwi czy też paczka naćpanych chłopaków.
Ze łzami w oczach przystanęłam na chwilę, nie wiedząc, dokąd udać się dalej.
- Idź w lewo! – syknął jakiś głos. Rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo obok nie było.
- Na prawo, Susie, na prawo! – rozbrzmiał kolejny szept. Niewiele myśląc, posłuchałam jego instrukcji i pobiegłam do drzwi na końcu korytarza.
Znalazłam się w średniej wielkości pokoju, w którym jedynymi meblami był dziurawy materac i stara, porysowana szafa z kilkoma rzeczami w środku. Rozglądając się dookoła, dostrzegłam na ścianie jedno malutkie pęknięcie, które chwilę później zaczęło rozrastać się na wolnej powierzchni. Zamrugałam parę razy i pokręciłam głową, jakby to miało odegnać ode mnie te wizje, jednak kiedy ponownie skierowałam wzrok w tamto miejsce, rysa nadal się tam znajdowała i przenosiła się na sąsiednie ściany. Pisnęłam z przerażeniem. Musiałam to powstrzymać, nie mogłam pozwolić na to, by cały dom legł w gruzach…
- Skocz przez okno – szepnął tajemniczy głos i zachichotał złośliwie. Dopiero teraz zauważyłam olbrzymie okno, wychodzące na podwórko przy wejściu głównym. Dziwnym zbiegiem okoliczności było otwarte na całą szerokość.  Za futryną znajdował się spory daszek pokryty wyblakłą farbą. Brakowało mu też znacznej ilości dachówek, przez co nie wyglądał zbyt przyjaźnie.
- Nie mogę – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
- Oczywiście, że możesz, Susie.
- Nie mogę, nie mogę, nie mogę – powtarzałam cicho, cały czas kręcąc głową. Próbowałam uciszyć ten przeraźliwy głosik, jednak on nadal tam był, szeptał do mnie i chichotał piskliwie, nie dawał spokoju…
- Susie!
- Daj mi spokój! – wrzasnęłam, padając na podłogę i zasłaniając się rękoma. – Po prostu stąd, kurwa, odejdź!
- Susie… – usłyszałam ponownie. Nie wiedziałam już, co mam robić, jak uciec przed tymi wszystkimi omamami, dlatego po prostu leżałam na podłodze. Cały czas trzęsłam się ze strachu, a także od płaczu, nie potrafiłam tego powstrzymać.
Nagle poczułam czyjś dotyk na swoich plecach. Gwałtownie odskoczyłam, bojąc się, że to znów ta okropna podróbka Nikki’ego i że tym razem przyszła tu, by dokonać to, o czym tak marzyła.
- To ja, Susie! – krzyknął męski głos. Podniosłam na niego wzrok i spróbowałam dostrzec coś przez łzy. – To ja, Slash.
Rzeczywiście stał tam wysoki chłopak z burzą ciemnych włosów na głowie, ale… Czy to wszystko nie było tylko kolejną częścią zwidów po grzybkach? Czy to nie moja głowa podsuwała mi te łudząco realistyczne obrazy?
- Odejdź! – wrzasnęłam z paniką. Mężczyzna jednak w ogóle mnie nie słuchał i zaczął niebezpiecznie się do mnie zbliżać, cały czas wyciągając rękę w moją stroną i machając nią zachęcająco.
- Naprawdę nie chcę cię skrzywdzić, Susie – powiedział spokojnie. Zaczęłam szlochać jeszcze bardziej, bo w jednej chwili uświadomiłam sobie, jak bardzo chciałabym, żeby Slash naprawdę tu był i mógł uwolnić mnie od tego koszmaru. – Chcę ci pomóc. Pomóc, Susie.
Pokręciłam głową i wyciągnęłam do przodu rękę, by zatrzymać go w tym miejscu, w którym stał. Właśnie wtedy zauważyłam gdzieś obok twarz tak łudząco podobną do niego…
- Zabiję cię – syknął i zaśmiał się szyderczo.
Cały czas powoli cofałam się do tyłu, jednak w tym momencie poczułam za sobą ścianę. Przyległam do niej, sapiąc głośno i próbując się uspokoić, jednak w każdej sekundzie dobiegały do mnie te przerażające dźwięki: piski, walenie do drzwi i coraz głośniejsze szepty, namawiające mnie do rzeczy, o których wcześniej nie byłabym skłonna nawet pomyśleć.
- Susie, nie! – wydarł się Slash, gwałtownie rzucając się w moją stronę. Rozejrzałam się dookoła, nie wiedząc, co wywołało u niego taką reakcję, i z przerażeniem zorientowałam się, że nie stoję już na twardej powierzchni, ale w ramach okna.
- Stój! – krzyknęłam. – Nie zbliżaj się!
Przełknęłam ślinę i złapałam się jedną ręką za głowę. Drugą wspomagałam się w utrzymaniu równowagi, by nie ześlizgnąć się i nie polecieć do tyłu – nie byłam jeszcze przygotowana na śmierć. Nie teraz.
- Już czas, Susie – szepnął chłopak, zbliżając się do mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Uwielbiałam, kiedy był taki rozpromieniony – zapamiętałam to głównie z czasów, kiedy jeszcze się ze sobą spotykaliśmy, i w tym momencie przypomniałam sobie, jak cudownie było go widzieć w takim nastroju. – Już dawno powinnaś być martwa.
Wytrzeszczyłam na niego oczy i przez chwilę byłam tak zbita z tropu, że w pewnym momencie moja stopa lekko się omsknęła i ciężar ciała zaczął ciągnąć mnie w dół. Slash rzucił się w moją stronę, ale akurat w tym momencie zdołałam powrócić do dawnej pozycji i powstrzymałam go stanowczym ruchem dłoni.
- Nie zbliżaj się do mnie! – wrzasnęłam ze łzami w oczach. Kiedy ten koszmar miał się skończyć? – Chcesz, żebym zginęła, ale… ja pragnę żyć. Tak cholernie mocno… chcę żyć…
- Daj sobie pomóc, Susie – jęknął chłopak, robiąc kilka małych kroczków. Znowu wyciągnął w moją stronę dłoń, ale szybko odsunęłam się od niego tak bardzo, jak tylko jeszcze pozwalało mi na to moje położenie.
- Susie, uważaj! – krzyknął ktoś na dole. Odwróciłam głowę, by spojrzeć w tamtym kierunku, i to właśnie wtedy kompletnie straciłam równowagę. Zobaczyłam tylko rozmazaną plamę na dole, która zdawała się do mnie wołać, później też Slasha, pędzącego w moim kierunku, i w końcu kawałek dachu, z którego spadałam teraz z nadzwyczajną prędkością.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, jakby miało mi to pomóc w jakikolwiek sposób, i byłam już tylko kilka centymetrów nad przepaścią, kiedy nagle…
- Mam cię!
Nagle poczułam ostre pieczenie na brzuchu, nogach i rękach. Próbowałam syknąć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Odczuwałam ból i nie mogłam z tym nic zrobić; odniosłam wrażenie, jakbym już spadała w ciemną otchłań i nie było dla mnie żadnego ratunku. Czy to właśnie była śmierć?
W pewnej chwili coś się zmieniło. Nie do końca wiedziałam, co to było, jednak ból odrobinę zelżał, a przed sobą znowu miałam twarz Hudsona. Chwycił mnie mocno i przyciągnął do siebie, a ja, korzystając z sytuacji, schowałam się w jego ramionach. Z jakichś dziwnych powodów stwierdziłam, że mogę mu ufać i nie będzie próbował zrobić mi krzywdy, że zależy mu jedynie na moim bezpieczeństwie.
- Slash… – jęknęłam, uwalniając się z jego uścisku. – Okropnie nawaliłam…
Dostrzegłam ból w jego oczach i twarz wykrzywioną grymasem. Była to chyba ostatnia rzecz, jaką widziałam, bo później zachwiałam się i całkowicie straciłam kontakt z rzeczywistością…

***

- Czy ona przeżyje?
- Jasne, że tak…
- Nie wygląda zbyt dobrze.
- Jest w beznadziejnym stanie…
Uchyliłam jedną powiekę, później drugą. Do moich oczu dostała się bolesna fala światła, dlatego natychmiast je zamknęłam i dopiero po kilkunastu sekundach ponownie spróbowałam je otworzyć.
- Obudziła się!
- Patrzcie, rusza się!
Chciałam przekręcić głowę i zobaczyć, skąd dobiegają te głosy, jednak czułam się tak ciężka i bezwładna, że nie potrafiłam zmusić swojego ciała do posłuszeństwa.
- Słyszysz mnie? – zawołał ktoś niedaleko mnie. – Odezwij się, Susie!
Próbowałam, naprawdę… Była to chyba kolejna rzecz, która nie chciała mi w tym momencie wyjść…
Dostrzegłam blond włosy. Należały do Stevena, przynajmniej tak mi się wydawało… Para zatroskanych oczu, później niewyraźny uśmiech. Obok niego pojawiła się kolejna osoba: również mężczyzna, jednak ten był znacznie starszy, jego czoło usiane było zmarszczkami, a na twarzy widać było przemęczenie…
- Tata? – mruknęłam słabym głosem.
Nie dane było mi doczekać się odpowiedzi, bo ponownie poczułam, że pochłania mnie nicość. Pojawiła się ciemność i znowu odpłynęłam…

***

Ciemność, wszędzie ciemność. Duszność i izolacja. Odrętwienie i żal.
Zatracenie zawsze prowadziło do zguby. W moim przypadku nie było inaczej. I po co było mi to wszystko potrzebne?
Westchnęłam i podniosłam głowę. Znowu ten sam widok – ten sam od jakichś kilku tygodni. Czy właśnie tyle czasu już minęło? Nawet nie orientowałam się już w tych sprawach, nie wiedziałam, kiedy mijał dzień, a kiedy trwała noc. Wszystko zlewało się w jedno.
Co chwila wymiotowałam. Nie jadłam prawie nic, a mimo to mój organizm powoli wydalał z siebie wszystkie toksyczne substancje razem ze wstydem, upokorzeniem i chęcią odejścia z tego świata. Przemieszczałam się więc jedynie między toaletą a łóżkiem, w którym nie robiłam nic, poza ciągłym analizowaniem swojego życia. Naprawdę męczące i dobijające zajęcie, ale poza tym nie przychodziło mi do głowy nic innego.
Cały czas czuwali nade mną chłopaki z Gunsów i ojciec – po niego podobno zadzwonił Axl, myśląc, że to mi pomoże. Cóż, pomogło. A przynajmniej dawało motywację, by nie zrobić już nic głupiego. Zresztą nawet i bez niego poradziłabym sobie z tym doskonale: nie miałam już siły ani ochoty, by dalej staczać się na dno.
Pewnego dnia poczułam, że czas już coś zmienić. Wygrzebałam się z łóżka i w swojej starej, workowatej bluzie wyszłam z pokoju. Byłam potargana i pewnie śmierdziałam na kilometr, dlatego postanowiłam, że zanim pokażę się komukolwiek, doprowadzę się do jakiegoś ładu.
Po godzinie wyszłam z łazienki i skierowałam się do salonu. Faceci jak zwykle siedzieli wpatrzeni w telewizor, cała piątka upchana na jednej kanapie, i w ciszy oglądali jakiś nudny program. Tata natomiast wpatrywał się w widoki za oknem tym swoim niewidzącym spojrzeniem, sugerującym zamyślenie i roztargnienie.
Minęły około dwie minuty, zanim ktokolwiek mnie zauważył.
- Susie! – krzyknął Steven i uśmiechnął się do mnie promiennie.
Nagle wszystkie spojrzenia przeniosły na mnie i poczułam się odrobinę onieśmielona; od wielu dni nie miałam kontaktu praktycznie z nikim, dlatego to nagłe zainteresowanie było dla mnie lekko kłopotliwe.
- Hej – bąknęłam nieśmiało, skubiąc nerwowo materiał bluzki. – Pomyślałam, że już czas wyjść z pokoju.
- To znakomicie! – ucieszył się Adler i reszta mu przytaknęła. Uśmiechnęłam się wstydliwie i zerknęłam na ojca. Przypatrywał mi się uważnie, bez cienia uśmiechu, a z jego postawy bił chłód i rezerwa. Mogłam siedzieć w pokoju jeszcze kilka miesięcy, a i tak potrafiłabym rozpoznać uczucia targające człowiekiem, który towarzyszył mi przez całe życie.
- Tato? – mruknęłam cicho. – Nie cieszysz się z tego, że wreszcie poczułam się lepiej?
W jednej chwili cała uwaga chłopaków skupiła się na moim ojcu. Spoglądali raz na niego, raz na mnie, tak, jakby byli widzami jakiegoś wyjątkowo dramatycznej sceny.
- Tak, Susannah… To doprawy wspaniałe – burknął mężczyzna i pokiwał głową, jakby się nad czymś zastanawiał. – Nadszedł więc czas, aby się pakować i wracać do Nowego Yorku.
- Co?! – krzyknęłam akurat w tym samym momencie, w którym Slash zerwał się z kanapy. Mój ojciec spojrzał na niego ostrzegawczo, całą swoją postawą mówiąc, żeby się do tego nie mieszał. Wyczuwałam, że ma już dosyć towarzystwa Gunsów, którzy – tak jak on – przesiadywali tu niemal dzień w dzień.
- Sporo nad tym myślałem i doszedłem do wniosku, że taki wyjazd dobrze ci zrobi – kontynuował tata, chodząc w kółko po pokoju. – Wróciłabyś do domu, do mnie i do mamy, byłabyś tam pod ścisłą opieką i nie dostarczałabyś nam tak wielu zmartwień, jak robisz to tutaj.
- Ale…
- Nawet nie próbuj się przed tym bronić, Susannah. Wiesz, że to jest konieczne – powiedział stanowczo mężczyzna i spojrzał na mnie z wyrzutem. – Nie muszę chyba mówić, przez jakie piekło przeszedłem z twoją matką, kiedy ty prawie tu umarłaś.
- Ale żyję, tato! – wrzasnęłam, tracąc panowanie nad sobą. Tylko spokojnie, dziewczyno, trzeba zachować zdrowy rozsądek. – I przepraszam za wszystkie udręki, których wam przysporzyłam. Nie jestem z tego dumna, ale chyba widzisz, że się staram! Nie wyszłam z domu od jakiegoś miesiąca i sama przeżywałam tu katusze. Wiesz może, co się dzieje z człowiekiem, kiedy nęka go głód narkotykowy?
- Właśnie o tym mówię, Susannah! – krzyknął ojciec. – Gdyby nie to miasto, nie to towarzystwo…
- Chwila! – zawołał Slash, znowu powstając z sofy. Tym razem nie dał się zbyć starszemu mężczyźnie, zachęcając tym samym chłopaków do wsparcia go.
- Nie z tobą rozmawiam, zdziczały potworze – wycedził mój ojciec, swoim tonem jasno pokazując, co sądzi o chłopaku.
- I tu się pan myli. Nie było tu pana przez kilka ostatnich miesięcy i nie wie pan, co tak naprawdę się stało – warknął Hudson, przybierając luźną pozę. – Zresztą nie mam pojęcia, co miałbym, kurwa, powiedzieć. Powinna przemawiać jakaś rozsądniejsza i odpowiedzialniejsza osoba…
- McKagan, robota dla ciebie – zawołał Axl, patrząc oczekująco na Duffa.
Chłopak już szykował się do zabrania głosu, kiedy powstrzymałam go stanowczym ruchem ręki.
- Stop, teraz ja mówię – mruknęłam, kręcąc głową i ponownie zwróciłam się do ojca. – Widzisz, tato, Slash ma rację. I ci mężczyźni, którzy stoją tu teraz przed tobą… Gdyby nie oni, już dawno byłabym martwa. Wiedziałeś o tym? Bo wydaje mi się, że stale patrzysz na nich przez jakieś pryzmaty i nie potrafisz zrozumieć pewnych rzeczy.
- Susan, to przecież ty…
- Nie, tato! – krzyknęłam. – To oni byli przy mnie, kiedy wpadłam w to największe bagno, a ja po prostu odrzuciłam ich pomoc i sama siebie doprowadziłam do upadku. Chcesz mnie wziąć do Nowego Yorku? Jasne, nie ma sprawy. Tylko że to nie załatwi problemu, jeśli na to właśnie liczysz. Bez nich… Bez nich to zwyczajnie będzie niekończący się koszmar.
I tymi słowami zakończyłam dyskusję. Kątem oka zerknęłam na Gunsów i zauważyłam ich pełne samozadowolenia miny. No, niech się dowartościują chociaż raz. Zaraz potem przeniosłam wzrok na ojca, który przez pewien czas przyglądał mi się w milczeniu, po czym westchnął i ruszył w moim kierunku.
- Pójdę się spakować – mruknął. – Myślę, że dasz już sobie sama radę.
Nie było już szansy go zatrzymać – postanowił wyjechać i nic nie mogło odwieść go od tego pomysłu. Kiedy jednak stał już w przedpokoju, podeszłam do niego i powiedziałam ze smutkiem w głosie:
- Nie chcę, żebyś się na mnie gniewał. Jesteś osobą, której zdanie jest dla mnie najważniejsze, wiesz o tym. W tym wypadku jednak nie mogę się z tobą zgodzić…
- Wiem, Susie – odpowiedział i dopiero wtedy dostrzegłam łzy w jego oczach. – Po prostu tak strasznie się o ciebie martwiłem…
Nie musiał już nic mówić – przytuliłam go mocno i płakaliśmy sobie tak jeszcze kilka minut, czując, że tego nam właśnie brakowało. W pewnym sensie rozumiałam jego stosunek do tej sytuacji – naprawdę musiał czuć się okropnie, widząc mnie w takim stanie, w najgorszym momencie mojego życia. Chciałam go zapewnić, że od tej nie będzie musiał się już więcej martwić, bo zamknęłam ten rozdział za sobą, ale on zdawał się całkowicie wszystko rozumieć.
- Odwiedź mnie i matkę w Nowym Yorku, jak tylko znajdziesz wolną chwilę – powiedział przed wyjściem. Skinęłam głową, a on spojrzał na mnie z troską. – Cieszę się, że już wszystko w porządku.
- Obiecuję, że będę o siebie dbała – zapewniłam go na pożegnanie.
Kiedy już zniknął mi z oczu, poczułam w sercu pustkę i zachciało mi się płakać. Czułam, że go zawiodłam i świadomość tego faktu rozdzierała mi serce.
Wtedy jednak obok mnie pojawili się Gunsi i powoli wszyscy zaczęli mnie ściskać i obejmować.
- Cieszę się, że doszłaś już do siebie! – zawołał Steven, tuląc mnie do piersi.
- Wspaniale widzieć cię w takim stanie – bąknął Duff i uśmiechnął się nieśmiało.
- Taa, dobrze, że nie wyglądasz już jak Izzy – dodał od siebie Axl i ktoś od razu uderzył go pięścią w ramię. – Hej, miałem powiedzieć coś miłego, tak? To przyszło mi do głowy i wydawało się całkiem w porządku.
- Jesteś debilem – warknął Slash, ale nikt się już tym nie przejmował.
Zabawne, jak to wszystko się potoczyło. Zrobiłam z siebie całkowitą idiotkę i prawie umarłam, a Gunsi i tak byli tu teraz ze mną. Czy można było prosić o lepszych przyjaciół?
- Hej, ty płaczesz? – zdziwił się Rudy, odsuwając się na chwilę. – Przecież nie chciałem cię urazić! Wiesz, że walę czasami różne głupie rzeczy…
- I chyba właśnie za to cię kocham – bąknęłam, wycierając oczy.
- A to nie przypadkiem Slasha kochałaś? – zapytał, wzdrygając się.
- Tak, jego też – zaśmiałam się i wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. – Kocham was wszystkich, kocham was za to, jacy jesteście i za to, co robicie. Jesteście wspaniali!
- Kurwa, napisz o nas poemat – warknął Axl i zmarszczył brwi. – Nie wiem jak wy, ale ja bym coś zjadł. Mam nadzieję, że niedługo uzupełnisz lodówkę, bo trochę ostatnio głodowałem.
Duff spojrzał na niego z wyrzutem, jakby poirytowany jego brakiem taktu, ale Rudy tylko wzruszył ramionami.
- Ej, nie patrzcie tak na mnie – powiedział lekkim tonem. – Dałem jej miesiąc na to całe bawienie się w jaskiniowca i chowanie w swoim pokoju. Nie może mi teraz zaproponować czegoś do jedzenia?
Tym razem to ja walnęłam go pięścią. Uśmiechnęłam się szeroko, kiedy chłopak jęknął, bo uświadomiłam sobie, jak dawno tego nie robiłam i jak długo nie wykonywałam już takich małych, właściwie nic nieznaczących czynności, które teraz nagle nabrały wielkiego znaczenia.
- Dzięki nam nadal żyjesz i możesz cieszyć się kolejnym dniem – dodał Axl po chwili milczenia. – Myślę, że należy nam się olbrzymi kurczak albo stek.
- Dobra, kupię wam kurczaka.
- Jednym się nie najemy. Mogą być trzy.
- Dobra, niech będą trzy.
- Albo wiesz co… Ten stek też brzmi zachęcająco. Jeśli mogłabyś dodać go do listy zakupów…
- Axl! – wrzasnęłam, jednak w duchu chciało mi się śmiać.
- Okej, okej, możemy zostać przy tych trzech kurczakach. No i nie zapomnij, że musimy czymś popić. Piwo byłoby w porządku.
No i jak mogłabym tak po prostu z tego zrezygnować, co?